WŁOSI ZNOWU TO ZROBILI, ale nie byłoby tego tekstu, gdyby nie Rena i jej prezent urodzinowy, czyli bilet na kino. Także jeszcze raz dziękuję i recenzję dedykuję właśnie jej <3.
-1-
Nie czytałam opisów, więc właściwie – szłam na film nie wiedząc, o czym będzie. Wiedziałam tylko – po recenzji któregoś z kolegów po fachu recenzenckim – że ten obraz jest udany. I rzeczywiście jest UDANY. Jest wręcz znakomity, a w samych Włoszech zarobił więcej od „Życie jest piękne” i ja się wcale nie dziwię!
Przede wszystkim mamy tu głos kobiet, naszych babek, a nawet matek, które postanowiły opowiedzieć młodym dziuniom o swojej historii. Zresztą, taki zamysł miała reżyserka, Paola Cortellesi. – Cały ten projekt powstał, ponieważ czytałam mojej córce książkę o prawach kobiet, a ona nie mogła uwierzyć, że istniały czasy, kiedy tych praw nie miałyśmy. Pomyślałam więc, że musimy porozmawiać z młodszymi pokoleniami, że muszą zdać sobie sprawę, że ich prawa nie są dane. To, że coś osiągamy, nie oznacza, że będzie to trwało na zawsze. Chciałam w pewnym sensie zacząć przekazywać pałeczkę młodszemu pokoleniu. Możemy teraz jako kobiety mieć pewne prawa i zabezpieczenia, ale w społeczeństwie nie zmieniła się mentalność, która wypacza miłość i zamienia ją w posiadanie. Dlatego potrzebujemy lepszej edukacji.*
Tak, bo ten film jest o miłości. A właściwie to o życiu. Włosi robią coś takiego w swoim kinie, że po prostu opowiadają o prozie życia i jakoś to się wspaniale kręci. Tu mamy Delię (Paola Cortellesi), która ma trójkę dzieci i męża k… no dobra, męża tyrana. Ów mąż – Ivano (Valerio Mastandrea) od początku wkurza. Właściwie to jego postać wywołała we mnie bunt, sprzeciw wobec przemocy, jaką uprawiał na Delii. Na szczęście nie czułam, że TO FILM niszczy kobiecą energetykę, tylko czułam, że to wszystko JEGO SPRAWKA. I Delia z jednej strony chce się wyrwać z takiego chorego trybu życia, a z drugiej – nie umie, no ale to w końcu jest ofiara.
Cortellesi bardzo sprawnie prowadzi psychologię postaci, i właściwie każda z nich czymś się wyróżnia. Córka Delii – Marcella (Romana Maggiora Vergano) – już prezentuje inny, bardziej nowocześniejszy tryb myślenia o roli kobiety. Nie mniej znowu: halo, halo, to nie takie proste, a co z dziedziczonymi schematami?
Jest w tej dwugodzinnej historii dramat, komedia i muzyka. Bo to jest też film muzyczny, postaram się Wam dostarczyć soundtracka w komentarzu. W każdym razie, są sceny, kiedy wybrzmiewa ballada, i ona albo bardzo dynamizuje scenę, albo bardzo ją romantyzuje. I szczerze mówiąc takie postawienie sprawy niesamowicie mi się spodobało. To nadaje klimat.
Jeśli chodzi o prowadzenie dialogu między komedią, a dramatem, to… tak, „Życie jest piękne” wydaje się tu dobrym przykładem, bo mniej więcej tak samo jest to tu wypoziomowane. Tyle że… W przypadku „Jutro będzie nasze” napięcie tylko rośnie, rośnie i rośnie. Czy Delia się wreszcie z tego bagna wyrwie?! Kiedy to się stanie?!
I bum – zupełnie zaskakujący koniec, który zniszczyli mi inni widzowie.
O tym zaraz.
Uważam, że „Jutro będzie nasze” to znakomity obraz, który może mocno dać do myślenia młodym kobietom, żeby nie powiedzieć dziuniom. I wow – aż nabrałam ochoty na obejrzenie czegoś o irańskiej rewolucji. Auć. Natomiast, twierdzę też, że jeśli ktoś chce kręcić filmy feministyczne, to przede wszystkim powinien pojechać do Włoch i się uczyć od nich, albo przynajmniej na obrazach Paoli Cortellesi. Bo to co zrobiła w temacie jest naprawdę zacne i mocne. Ale nie chcę Wam spojlerować, bo im mniej wiecie, tym lepiej.
-2-
POSŁOWIE
MOŻESZ POMINĄĆ OSTATNIE AKAPITY, JEŚLI NIE CHCE CI SIĘ CZYTAĆ MARUDY
Więc mam trzy sprawy.
Po pierwsze – to był mój pierwszy i OSTATNI raz na tzw. Kinie Kobiet w Heliosie. Powód? Traktowanie nas jak idiotek. OK – większość babeczek była zadowolona, w końcu brały udział w kilku konkursach i nawet coś wygrały. FANTASTYCZNIE!
Tylko że nie.
JA CHCIAŁAM PO PROSTU OBEJRZEĆ FILM.
TYLKO FILM.
FILM.
Ale nie, kurwa, musiałam czekać jakieś 40 minut aż się skończą jakieś pierdolety. A potem jeszcze 5 minut reklam. Znakomicie. Tak, opisu imprezy też nie czytałam, ale… nie po to idę do kina, żeby przez 40 minut zajmować się jakimiś pierdołami. Bo nawet w zwiastunach puszczanych w kinie jest więcej merytoryki, niż w tych bzdetach.
Bleh, wkurzyłam się, ale dobra, to może po prostu kwestia tego, że pracuję mocno nad sobą i mi wywala. Nie mniej, chciałam zauważyć, że przy okazji maratonów – na przykład „Diuny” na której byłam – nie było takich bzdetoletów. Była co najwyżej 10-minutowa przerwa, ale ej, każdy prawie po 3h siedzenia zasługuje na spacer do kibla. Ja nie wiem, czy mężczyźni nie potrzebują pierdołkowatych konkursów, czy o co chodzi, GDZIE TA RÓWNOŚĆ PŁCI???
A teraz przejdę do dwóch pozostałych punktów, gdzie wyjaśnię, dlaczego kobitki zepsuły ostatnie momenty „Jutro będzie nasze”. I to już jest serio, bardziej obiektywne.
Po pierwsze – i tu kieruję prośbę do każdego, niezależnie od jego tożsamości płciowej – JEDZCIE PRZED ALBO PO SEANSIE! Serio, nie możecie poczekać tych dwóch, trzech godzin? Tylko musicie wspaniale szeleścić, mlaskać w trakcie filmu? Niesamowity pomysł, pozostali widzowie Wam serdecznie dziękują!
Po drugie – napisy końcowe. Ja wiem, że nie wszyscy muszą czekać, aż się skończą. Ale jezus narazeński, jak na ekranie pokazują się obrazy z jakichś wydarzeń, to uszanujcie to, że niektórzy chcą dooglądnąć je i bądźcie w miarę cicho, a nie na całą salę paplajcie jak popadnie. Serio, bardzo chętnie bym została na tych ostatnich chwilach, bo te ballady były po prostu urocze. Ale nie. Trzeba było paplać tak, że stwierdziłam, że to nie ma sensu, zgiełk po prostu zbyt duży. Na litość Wielkiego Potwora Spaghetti, uszanujcie to, że niektórzy mogą zechcieć obejrzeć napisy do końca, zwłaszcza jak film na to zasługuje. A „Jutro będzie nasze” ZDECYDOWANIE ZASŁUGUJE.
🫣🤦♀️
Dziękuję za przeczytanie tego tekstu, dziękuję, że mogłam sobie pomarudzić i polecam serdecznie „Jutro będzie nasze”. A ja wracam do serialu i miłego wieczoru.