Nie mam dostępu do komiksu, więc „Kruka” z 1994 roku omówię pod tym względem, jak on mi się spodobał. Tylko od razu mówię, że nie będę jeździć po tym filmie jak po… ale po kolei.
Eric Draven (Brandon Lee) przybywa z Zaświatów po zemstę na zwyrodnialcach, którzy zabili jego, jak i ukochaną, Shelly (Sofia Shinas). Dość szybko odnajduje złolów i odnawia kontakty ze swoimi starymi przyjaciółmi…
Myślę, że to jest naprawdę średni, albo nawet słaby film. Ciężko było mi go dokończyć, no ale chciałam Wam dać recenzję, również i dla własnego spokoju, uwolnienia się od ciekawości. I tu nawet nie chodzi o to, że to historia przemielona już na tysiąc innych sposobów, a wykonanie trochę niedomagało.
Film niezupełnie wie, czego chce. Z jednej strony mamy wylewający się z kadrów mrok, czujemy, że nasz Eric to nie aniołek, raczej istota demoniczna, a tu i tam można dostrzec masońskie symbole oraz okultystyczne treści. A jednak obok tego mamy dziewczynkę – na oko 14-15-latkę (Rochelle Davis), która lata sobie po mieście i niestety, ale ma matkę narkomankę (Anna Thomson), więc jakoś sobie musi radzić. Na szczęście: od czego ma sympatycznego murzyna-policjanta (Ernie Hudson), który ją wspiera.
Gdyby tylko film zdecydował się pójść w stronę pełnego mroku… bo nawet sceny potencjalnie brutalne są za mało brutalne. Wiemy, że Eric nie zawaha się zabić kogokolwiek, ale nie wiemy, dlaczego. To niekoniecznie nam przeszkadza, natomiast mnie przeszkadzało, że zamiast turbo-flaków na ekranie widzimy zwyczajne pchnięcie nożem np. i tyle. Tak.
Co do kwestii Zaświatów – to w najnowszym „Kruku” zostało to dobitnie wyjaśnione. Tylko nic to nam, widzom nie dało, bo to nie za ciekawe było. W starej wersji postanowiono Zaświaty ominąć całkowicie, widz więc zostaje z pytaniami, które wcale nie psują przyjemności.
Plusem tego filmu jest też to, że… wierzymy w miłość Erica do Shelly. To ciekawe, bo do tego wystarczyła JEDNA, krótka scena z retrospekcjami.
Jest jeszcze jeden element starego „Kruka” – muzyka. Tutaj jest gigantyczne dopasowanie tego, co jest na ekranie, a tego, co słychać z głośników. Zresztą zdziwiło mnie to, że w takiej kompilacji dźwięki nadają dodatkowy klimat obrazowi, mimo że „gdzieś już je słyszałam’. Ciekawe doświadczenie, ale chyba daruję sobie jego powtarzanie.
Im bliżej końca, tym bardziej się męczyłam. Nie wiem, czy wpływ na to miało niedawne zaznajomienie się z nowym „Krukiem”, czy też po prostu… jest to na tyle przeciętny film, że średnio się nim podjarałam. Nie mniej, rozumiem dwa obozy – ten, co uważa starego „Kruka” za kultowego, i ten, który twierdzi, że to fatalne filmidło.
Ode mnie takie 6/10 z plusem za udane stworzenie mrocznego klimatu w pierwszych kadrach.