-1-
ZANIM WYDARZYŁ SIĘ FILM, WYDARZYŁA SIĘ POWIEŚĆ
W 1972 roku samolot Urugwajskich Sił Powietrznych przewożący ekipę rugbistów do Chile rozbił się w Andach. Na pokładzie znajdowało się 45 pasażerów, ale tylko 16 z nich przeżyło piekło. Jednak fakt, że ci ludzie przetrwali w tak twardych warunkach przez 72 dni do dziś jest uznawane za jakiś cud. I nic dziwnego, bo to jest zarazem prawdziwa, jak i niewiarygodna historia.
A jak wiemy, popkultura uwielbia niewiarygodne opowieści.
Dlatego nie dziwota, że już w 1974 roku pojawiła się pierwsza próba opowiedzenia o tym, co się w Andach wydarzyło. Autorem „Alive: The Story of the Andes Survivors” jest Piers Paul Read – brytyjski pisarz, historyk i biografik. I choć jego historia znacznie ułatwiła przetwarzanie nieszczęsnego lotu w popkulturze, to sami bohaterowie byli średnio pozytywnie do niej nastawieni. – Dostałem wolną rękę przy pisaniu tej książki zarówno od wydawcy, jak i od szesnastu ocalałych. Czasami kusiłem się, aby fikcyjnie przedstawić pewne fragmenty historii, ponieważ mogłoby to dodatkowo podkreślić ich dramatyczny wpływ, ale ostatecznie zdecydowałem, że same fakty wystarczą, aby utrzymać narrację… kiedy wróciłem w październiku 1973 r., aby pokazać im rękopis tej książki, niektórzy z nich byli rozczarowani moim przedstawieniem ich historii. Uważali, że wiara i przyjaźń, które ich inspirują w Kordylierach, nie wynikają z tych stron. Nigdy nie było moim zamiarem bagatelizowanie tych cech, ale być może przekazanie ich własnej oceny tego, przez co przeszli, byłoby poza umiejętnościami jakiegokolwiek pisarza.
Być może tak, zwłaszcza że sami bohaterowie byli w stanie opowiadać o tragedii z Andów dopiero po latach. Zresztą, niełatwym jest opisywanie tak traumatycznych przeżyć. Ale wróćmy do kultury. Powieść wydana, wszyscy zadowoleni, można się rozejść… tyle, że nie.
W 1976 roku Rene Cardona – meksykański reżyser – decyduje się przedstawić historię w półtora godzinnym „Survive!”. Obraz zyskał nawet nominację do nagrody Ariel Awards, tamtejszym Złotym Lwom, jak przypuszczam. Nie wygrał, a sam trailer wygląda tak:
Co ciekawe, jest to ekranizacja książki „Survive!” Claya Blaira. Tak czy inaczej, sam obraz został zjechany przez krytyków. Na przykład Roger Ebert tak stwierdził: – W większości filmów, w których pojawia się dużo krwi, cięć, zbliżeń na ropiejące rany i wszystkiego tego rodzaju, typowa publiczność śmieje się, aby złamać napięcie (filmy grozy prawie zawsze są odbierane jako komedie). Jednak w przypadku Survive!, publiczność ma tendencję do bycia trochę bardziej poważną, trochę bardziej zamyśloną. Może to dlatego, że zdajemy sobie sprawę, że pod tym raczej głupim, nieinspirującym, nawet prymitywnym filmem kryje się prawdziwa historia o takiej przekonującej sile, że jesteśmy zmuszeni do myślenia i reagowania.
Co ciekawe, „Survive!” w amerykańskim box office miał dobre otwarcie – zarobił 1 060 000 dolarów (wyświetlały go 63 kina), co dawało go na 1 miejscu.
Cóż, trzeba było czekać kolejne 20 lat, by historia doczekała się filmu, który ją przedstawił. Za rzecz zabrał się Frank Marshall, a tytuł jego to „Alive”.
Ten dramat, jeśli chodzi o historię z Andów, chyba wszystkim jest znany. Ba: mnie ten film puściła katechetka w gimnazjum. Cóż… istotnie, wiara w Boga w tej historii stanowiła i stanowić będzie duży wątek. Z kronikarskiego obowiązku napomknę tylko, że film kosztował 32 milionów dolarów, a zarobił 82,5 milionów. Zarobił na siebie, ale mało kto wie, że oprócz niego wyszedł jeszcze „Alive: 20 lat później”, w którym jest opowieść o tragedii, a także rozmowy z żyjącymi, którzy chcieli brać w tym udział i przetrwali. Dostępny jest na YT:
Z okazji coraz większego upływu czasu – na przykład z pięćdziesiątej rocznicy dramatu w Andach – zaczęto produkować sporo programów dokumentalnych, które zebrały znakomite oceny krytyków i widzów. Taki na przykład „Stranded: I’ve Come from a Plane That Crashed on the Mountains” z 2007 roku wygrał aż 5 nagród w ramach międzynarodowych festiwali.
Zostawmy dokumenty na bok i wróćmy może do książki „Śnieżne bractwo” Pabla Vierciego, która ukazała się w 2009 roku. Sam autor jest Urugwajczykiem i chodził do jednej klasy z ocalałym – Nandem Parradem, który po jakimś czasie od powrotu poprosił go o pomoc w napisaniu wspomnień. Właściwie pomógł nie tylko jemu, ale także innemu ocalałemu – Robertowi Canessie, który także chciał napisać wspomnienia. Wieloletnia przyjaźń z ocalałymi i dokumentacja tragedii w Andach zaowocowała powstaniem „Śnieżnego bractwa”, na której to powieści Netflix oparł swój najnowszy film o tym samym tytule. Zanim jednak przejdę do informacji, porównajmy sobie „Alive” ze „Śnieżnym bractwem”. Warto zobaczyć także ze względu na wyraźną różnicę w technologii kręcenia.
-2-
CZYLI JAK ZACHOWANO PEŁEN SZACUNEK DO OFIAR I OCALAŁYCH
Tak, spojler alert. Film „Śnieżne bractwo” nie ma w sobie ani odrobiny manipulacji jako takiej. No chyba że za manipulację weźmie się dostosowanie szczegółów na potrzeby ekranizacji. Przykładowo – film nie pokazuje przerwy w locie, bo w rzeczywistości ekipa rugbistów zatrzymała się na noc na jakimś pośrednim lotnisku, by dalej z rana lecieć. Albo śmierć pilota – on z nimi nie rozmawiał w takim sensie, w jakim zostało to ukazane; po prostu poprosił o śmierć i ocalali odmówili mu, nie chcieli zabijać. Cóż, nazajutrz przyroda sama zabiła nieszczęsnego pilota. Takie różnice są niezbędne po to, by metraż nie trwał pierdyliardu godzin oraz po to, by dramaturgia w obrazie trzymała się kupy. Żaden film tego nie uniknie.
Za reżyserię zabrał się J. A. Bayona – znany z „Siedmiu minut po północy” czy „Jurrassic Park: upadłego królestwa”. Co by nie mówić o jego dorobku, za „Śnieżne bractwo” zabrał się bardzo poważnie, mając do dyspozycji nie tylko powieść Pabla, ale także i samych ocalałych. – Myślę, że niektórzy z ocalałych po 50 latach od tragedii byli bardziej otwarci na rozmawianie o tym, co się wydarzyło. Mam na myśli na przykład Adolfa 'Fito’ Straucha. Rozmowa z nim bardzo pomogła w kształtowaniu jego postaci w filmie – powiedział dla USA Today.
Ostatecznie udało mu się przeprowadzić z ocalałymi ponad 100 godzin rozmów, dzięki którym można było ukształtować dobrą historię dla filmu. Tym bardziej, że reżyserowi zależało na zaprezentowaniu charakterów, psychologii postaci. – Staraliśmy się być jak najbliżej tego, co się wydarzyło – mówił Bayona. -Pamiętam rozmowy z innymi scenarzystami, w których prosiłem, aby nie zmieniali faktów, aby bardziej przyciągnąć uwagę widzów, a zamiast tego skupili się bardziej na zrozumieniu psychologii tego, co zrobili, i pokazali to na ekranie.
Rzeczywiście, scenariusz oprócz Bayony opracowali Bernat Vilaplana i Jaime Marques. Projekt zrealizowali w taki sposób, że udało im się namówić ocalałych do występu w filmie, w następujących rolach:
„Śnieżne bractwo” było kręcone w kilku miejscach – m.in. w Montevideo – ale to raczej nie powinno dziwić. Zaskoczył mnie jednak fakt, że Bayona zdecydował się nakręcić film w samym centrum katastrofy. Tak, oni naprawdę tam polecieli, by to zrealizować. Szczerze mówiąc, mnie samej nie starczyłoby jaj, ale do brzegu.
Film skupia się na przetrwaniu i robi to bardzo dobrze, jednak zakończenie zasługuje na uwagę. Można było się pokusić o zrobienie trzygodzinnego filmu – no bo kto bogatemu zabroni, a najznakomitsze nazwiska w kinematografii nie mają przed tym oporów – ale chwała Bogu, skupiono się na dwóch godzinach. Rozumiem decyzję, przez którą nie mieliśmy dalszej opowieści o leczeniu złamanych kości, wychodzeniu z niedożywienia i tak dalej. Bo szczerze mówiąc – ostatnie kadry z filmu i tak to znakomicie sugerują, są niesamowicie sugestywne.
PS.: Aktorzy – jak zresztą widać – to mieszkańcy Ameryki Południowej pochodzenia urugwajskiego i argentyńskiego.
PS.2: Jest w filmie manipulacja. Manipulacja EMOCJAMI. Tekst dedykuję Rysi, dziękuję.
Źródła:
- https://thecinemaholic.com/society-of-the-snow-pablo-vierci/
- https://eu.usatoday.com/story/entertainment/movies/2024/01/05/fact-checking-society-of-the-snow-netflix-andes-crash/72119590007/
- https://www.historyvshollywood.com/reelfaces/society-of-the-snow/
- i wikipedie, i imdb