IX – 26.09.2023
Normalna godzina, po dziesiątej. Wstać z łóżka nie mogę, bo jeszcze organizm by sobie pospał, a poza tym kręci się w głowie. To po przerwie słodyczowej, gdyż od kilku dni ich nie jem i mam spadek cukru w organizmie. Niestety, spadek nastroju również. I to tak na granicy depresyjnej, choć hamuję się i to tylko dlatego, że wiem, że ja decyduję o nastroju, a nie coś innego. Podobno.
Trochę ciężko mi pisać, ale mimo wszystko recenzja (a więc i dokończony seans) „One Piece” made by Netflix zrobiona. Teraz zaś chcę opisać poniedziałek, ale… nie wiem, czy to ma sens, bo wydarzyło się stosunkowo niewiele.
Wiadomo, że rano powiedziałam – rozpoczynam Biały Poniedziałek, energię przeznaczam na odwagę by być w swoim życiu. W każdym razie, potem jeszcze na trochę mi się przysnęło i obudziłam się po 14:30 czy coś w ten deseń. Ale jeszcze kręciło mi się w głowie i ogólnie – dupa, nie chciało mi się absolutnie nic i gdzieś, w którejś chwili poczułam tę swoją pogardę do siebie. Wiecie, że nienawidzę swojego życia. Auć. To mi się wczoraj bardzo wyraźnie pokazało po hopo, które dziś odpuściłam z jednego prostego powodu. W swoim codziennym wyzwaniu, gdzie losuję zadania na dzień wylosowałam, żeby odpocząć. Wow, intuicja mi to powiedziała wprost.
No to odpoczywam, oglądając seriale na Netflixie czy różne głupoty polityczne. Przy czym przy tym ostatnim widzę, jak bardzo sytuacja jest z dupy, ponieważ – nic nie wiem. Miałam głosować na Polska Jest Jedna, ale wciąż się zastanawiam, czy nie lepiej na Konfederację. I nie wiem, jeśli Bosak nie ma plakatu wyborczego w okręgu, w którym głosuje, to albo musi być idiotą, albo musi być bardzo pewnym siebie człowiekiem.
W każdym razie – co by nie weszło do Sejmu, to nie może się dobrze skończyć.
Wiesz, bo ja uważam, że Konfederacja nie jest aż taka zła, jak ją mainstream przedstawia i poza tym musi mieć w sobie coś, że wszyscy ją atakują i to w całkiem bezsensowny sposób. Na przykład jest debata dnia – debata prowadzona przez redakcję XX, która zaprosiła wyłącznie kobiety. Wszystkie dostały… a nie, prawie wszystkie. Wszystkie, oprócz Zajączkowskiej, przedstawicielki Konfy z Radomia, dostały zapytania o gospodarkę i inne problemy kraju. Zajączkowska co dostała? Pytania o Korwin-Mikkego i aborcję. I jezus maryjo, to było okropne słuchać tej dyskusji, bo to było takie… wprost przeciwko, żeby widzowie uwierzyli, że Konfa przeciw kobietom. Nie, nie o to chodzi.
Konfederacja nie jest przeciw kobietom, Konfederacja powstała z trzech narodowych ugrupowań, pro-katolickich. Więc pytanie jest takie: jakie, do jasnej cholery, mają mieć poglądy na aborcję ich przedstawiciele?
Nie mówiąc już o tym, że sama aborcja jest czymś, co szkodzi Rodowi, ale to już zupełnie inny temat.
No więc – cały dzień nic nie jadłam. I wciąż się zastanawiam, głosować czy nie? Człowiek głupi, chciałby zmienić, ale to nie bajka, że jednostka może zmienić świat. Znaczy może, ale nie jest to takie proste, jak w bajce, bo ta jednostka musi znaleźć zwolenników, a więc sama… nie do końca może zmienić świat. Chyba że jest się twórcą, ale ten wywód idzie w meandry, których tu nie potrzebujemy.
Wiecie, pójście na wybory to podpisanie kontraktu.
Nie mam ochoty z nikim podpisywać kontraktu, a jednocześnie bardzo bym chciała wyjebać POPiS, bo już mam ewidentnie po dziurki w nosie ich rządów.
W dodatku też nie chcę być Polką, która narzeka na to, jak to jest źle, ale de facto – niewiele z tym robi, bo po prostu nie uczestniczy za bardzo w czynieniu zmian. I nieważne czy to będzie agitacja wyborcza, pójście na wybory czy stworzenie nowego przepisu kulinarnego. Mówię o tym, że nie zamierzam iść drogą wiecznego narzekacza.
Nic nie jadłam – nawet nie mam na sobie białych bransoletek, ale się tym nie przejmuję. Energia to energia i jak powiem, że tak ma być, to tak będzie ;).
I tak już ostro robię na swoich zasadach Białe Poniedziałki, ale chcę dokończyć, bo może wreszcie w moim życiu będzie normalniej.
VIII – 18.09.2023
Jestem zmęczona – głównie fizycznie – i nic mi się nie chce. Co prawda, zamierzałam jeszcze zrobić medytację na self-love, ale padam. Chyba nie dam rady, a dlaczego? Bo czeka mnie jeszcze hopo, a poza tym to był ciężki fizycznie dzień. Ale od początku…
No więc z rana wstałam – i właściwie niemal od razu zajęłam się pomaganiem tacie i reszcie ekipy w budowie nowego dachu. Wyglądało to tak, że te wszystkie płachty, co tam się na niego kładzie, trzeba było z jednego na drugie miejsce przenosić. No, trzeba przyznać – pan, który wwoził te blachy postawił je w nieekonomicznym miejscu, ale chyba za wielkiego wyboru nie miał, skoro było ryzyko walnięcia nimi o garaż (czy też raczej coś, co miało nim pierwotnie być).
No trwało to trochę czasu – niestety, za długo. W sensie takim, że moje biodra dawały mi znać, że bolą, jest to dla nich w ciul niewygodne i tak naprawdę mogłoby nie być wcale tego noszenia. W tym sensie. Ale… no też było tak, że tacie odezwało się nagle zmartwienie na zasadzie „ej, a może ona [sprzedawczyni blach] źle to obliczyła i teraz trza jeszcze raz?”. Pół godziny szperał i by szperał bardziej, dłużej, ale wreszcie go ofuknęłam, że ludzie mają cały dzień do wykorzystania.
No i tak to zleciało do 14 – a potem cóż, padłam na trochę, może godzinkę, może pół godziny, nie wiem, nie pytajcie, ale w każdym razie zaczęłam robić to, co trza było.
A trza było ogłosić światu przeczytanie „Efektu latte” Davida Bacha, którą to książkę dostałam w ramach współpracy z wydawnictwem. Trza było napisać parę postów i… zaczęłam się zastanawiać, czy by nie zainwestować w konsultacje Joanny Parysz.
I tak se gadamy, i gadamy – i nagle, kurwa czy też kuźwa – mnie OŚWIETLIŁO!
Zamiast skupiać się na celu, przez te wszystkie lata skupiałam się… na blokadach. I nagle zobaczyłam webinar Czarko i tenże webinar był po prostu o powodach, dlaczego to tak funkcjonuje i była fajna medytacja i zrozumiałam, że on tak naprawdę nie skupiał się na blokadach, a na rozwiązywaniu problemów czy też – pójście dalej! Na celu się skupiał! Cel jest jeden – zarabiać dużo pieniędzy, bo czemu nie? No więc właśnie…
Ręce mnie bolą, to od noszenia blach. Najchętniej bym się położyła, ale to zaraz, przecież muszę skończyć ten wpis.
Tyle że – nie bardzo jest o czym pisać.
Zgadza się – nic nie jadłam, mimo wysiłku fizycznego i szczerze mówiąc mam to tak bardzo w dupie, że nawet obrazki smacznych dań nie robią we mnie wrażenia „och, zjadłabym oneone ale nie mogę jak cierpię”. Cóż.
Niestety, przyznaję – trochę głowa mnie boli, ale to może być związane nie tylko z głodówką, ale również z medytacją na finanse, bo to była jednak spora medytacja.
No, a teraz idę się wyprać…
VII – 11.09.2023
11:29 – ale jebło. Po co drążyć, skoro jebło? Ano, po to, by wyjść z gówna. Ale może od początku, bo tu się kilka wątków zjednoczyło, aby mnie kopnąć w dupę i to tak poważnie, mentalnie.
Wątek 1
Mój tata pracuje na TIR’ach, więc jak można przypuszczać – jeździ sobie po całej słodkiej Europie przez 4 tygodnie, a potem na 2 wpada do domu. I spoko. Problem w tym, że nie. Od lat mam tak, że jestem zależna od niego, bo tu jest mieszkanie, on zarabia i podobne rzeczy. Wiesz – ja sama mam na jedzenie. Ale jeśli chodzi o resztę spraw, to jest słabo. W każdym razie widzisz tę zależność – on pracuje, ja w sumie staram się jakoś ogarnąć to, co się w moim życiu odjewapniło. I niestety albo stety, jest problem, któremu na imię sprzątanie. Gdy wraca, to on musi mieć posprzątane, zresztą wypada. I zawsze jest coś do poprawy. I tak to się kręci od lat, więc mnie to szczerze WKURWIA.
Wątek 2
W tym wątku chodzi o szkoły. Skończyłam pisarstwo, skończyłam kurs na kadry i płace, a Gorzów jak to Gorzów – rynek pracy mały, księgowość niby jest poszukiwana, kadry również, tyle że z doświadczeniem. Ja w czystej księgowości nie zamierzam grać, za to w kadrach już czułabym się na siłach. No, ale widzisz – to jest miasto średnie z perspektywą bycia małym, gdzie wszędzie trzeba albo kogoś znać, albo mieć dużo szczęścia.
Wątek 3
Rozwój duchowy. Pamiętasz, że stosuję modlitwę hooopono…. dobra, chuj. Hopo. Chodzi w niej, że mówisz „przepraszam, proszę, wybacz mi, dziękuję”. Plus do tego codziennie medytuję, mam jednodniowe wyzwanie oraz mówię hopo. No i jest jeszcze Biały Poniedziałek.
No i się wysrało.
Intencja na Białe Poniedziałki była prosta – mieć odwagę być we własnym życiu.
No i jeśli dołożyć do tego regularne praktyki oczyszczające na przykład…
19:18 – zacznijmy od początku, ale kontekst już znasz, Królowo.
Więc około 3:00 – kiedy się obudziłam – zaczęłam Biały Poniedziałek. Oczywiście, spałam ok. 5 godzin, więc było okej. Ja dużo snu nie potrzebuję, tym bardziej, że czasem odbębniam manianę w łóżku.
A że wczoraj tata przyjechał, to tradycji musiało się stać zadość.
Problem polegał na tym, że mi w tamtym momencie wywaliło jak stąd do Prądocina.
M: No ścianę i szkło na kuchence zrobić
ja: cośtam z agresją i zaczyna się kłótnia.
To wyszłam wkurwiona na spacer. W sumie nie bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić, chciałam zaznać świętego, jebanego spokoju. Tak mi się przypomniało, że lata temu przecież robiłam dokładnie to samo: uciekałam, jak się odwaliła jakaś maniana między mną a tatą. I jasne, to nie było tak, jak pokazują w TV, że ucieczka na noc i olaboga, gdzie ona jest. No, raz mi się zdarzyło, ale to była inna sprawa, mniejsza. W każdym razie wyjście w trybie ucieczki i rozpacz to mało przyjemna rzecz.
Pozwoliłam na ujście emocji. Popłakałam sobie i pomyślałam. O tak, dużo myślałam i w zasadzie nie myślałam. Bo w pewnym momencie nogi same mnie prowadziły w stronę Kostrzyńskiej 100, czyli Witnicy, tej autostrady wprost do Niemiec.
Dopiero w drodze powrotnej – a naprawdę ciężko było mi się przemóc, by zatrzymać spacer, miałam ochotę robić to cały dzień – pomyślałam o honopomono. Na M. i na tatę. No i zmówiłam, ale w międzyczasie tak wywalało, że ja pierdolę.
Wiesz, bo to jest tak, że ja jestem zależna od innych i postanowiłam to zmienić. Problem w tym, że w terenie Gorzowa Wielkopolskiego i z takimi przekonaniami o pracy, jakie mam, to nie jest wcale taka prosta rzecz. Ale zmęczona, odważyłam się coś zmienić w swoim życiu.
I dziś tak ostro poczułam, że jakby „to nie mój dom”. Ja pierdolę – serio, jakbym nie stała w swoim miejscu i jakbym nienawidziła tej chałupy. A przecież ten dom jest dobry. Ogólnie rzecz mówiąc, zero patololgii.
Naprawdę, a mój tata jest zajebisty.
Ale… już w wieku 16 lat, kiedy Mama zmarła mi wywalało ucieczkę z domu i żeby to jak najszybciej skończyć, przeprowadzić się i mieć święty jebnięty spokój.
Eeeh.
Jak to się skończyło – każdy widzi, a właściwie to jeszcze nie widzi, ale zaraz zobaczy.
No więc robiłam to hopo na M. i tatę i wróciłam do domu z zapytaniem do mojej kumpeli „czy można hopo na mamę”. Wyczuła, że trzeba dać tekst o odprowadzeniu duszy. A lustro w postaci algorytmów fejsbrukowych zaprowadziło mnie do bardzo ciekawej strony filozoficznej.
Otóż, mówi się tak: „on będzie żyć, jeśli ty będziesz o nim pamiętać. Żyje w nas”.
I nagle wszystko nabrało głębszego tekstu.
Mało tego – w kontekście porannego pisania to ma jeszcze głębszy, symboliczny wymiar.
Mówiłam już, że lubię symbolikę i w moim życiu ona musi być?
No to patrz: piszę sobie o Agafe. Tak, trzeci czy tam drugi tom, trudno to w tej chwili określić, chociaż myślę, że „cząstka” będzie elementem historii. No mniejsza z tym. Każdy, kto czytał powieść wie, w jakiej sytuacji znalazła się dziewczyna. Gwałcona, upokarzana i – niestety – zaburzona po obrzezaniu. Trudno być normalnym po takim czymś, ona jednak próbowała i nie wyszło.
Ale wtedy przyszła Rasa Świetlistych Panów jako rasa z wyższej częstotliwości i miłości, i tak dalej. I oni mają takie fajne pomieszczenia, w których uprawia się Drogę Światła, czyli odmawia się hopo oraz słucha sublimalu tegoż.
No, zgadnij, co zrobiłam?
Oczywiście, wzięłam swoją malę i jęłam na sytuację robić hopo. Tak, w realu. I rzeczywiście, zaszła zmiana. Poczułam, że uwolniłam jakąś energię seksualną, a poza tym, no… ona się przetransformowała. Mam nadzieję, że chcę już naprawdę dobrze żyć, chociaż w tej chwili trudno powiedzieć, bo trochu jednak głowa pobolewa.
No i wiesz – Królowo – jest tak, że jak robiłam wczoraj na Agafe, tak dziś postanowiłam na wszystkich swoich bohaterów. Zdążyłam tylko na nią i na Sheeza, a tu czułam, jakbym się otwierała na męskość.
Niesamowite, co?
Pamiętać warto, że te wszystkie byty z książek to także nasze cząstki. Zresztą, nieważne, to kiedy indziej i gdzie indziej (w Newsletterze dla Królowej).
A, i jeszcze zachciało mi się na Putina zrobić hopo. Generalnie nie wiem, co by się wydarzyło, ale wiem, że jak miałabym robić na polskich polityków, to nie wiem czy bym dała radę, bo czuję obrzydliwe energie i rzygać mi się chce. Ciekawe, co nie?
W każdym razie na żadnego z tych biurwów nie zdążyłam, bo wywaliło.
I teraz najważniejsze – liczę, że jutro Źródło wszystkim się zajmie, aczkolwiek mam wrażenie, że dobrym pomysłem będzie pójść na spacer.
Tak czy inaczej, wróciłam. Do domu. No i… przeprosiłam, kogo miałam, a tato do mnie, że musimy porozmawiać o studiach. Ekonomicznych, zarządzania, z księgowości.
Ja pierdolę.
A jak jeszcze wspomniał, że wcześniej zajebiście czysto utrzymywałam w domu, a teraz tak se, to myślałam, że go jebnę. Na szczęście sytuacja była pod kontrolą, hopo działało, M. próbowała załagodzić sytuację. Ale tato dalej się wyżywał, jak już siedziałam w pokoju. M. kazała mu mnie przeprosić, ale olał.
Olałam i ja.
Pożyjemy, zobaczymy.
Kurwa.
„Nie chcę być kadrową”, przyszło teraz, ale problem w tym, że to może być związane ze strachem o pracę albo z przekonaniem jakimś, że najpierw muszę mieć pracę zwykłą, śmieciową, by potem pracować jak w królestwie.
No, ale idę zrobić dwie medytacje – na samoocenę i na obfitość. Medytację na matrycy życia (którą dziś wylosowałam w ramach 33 dni) odpuszczam, bo w ramach rozmowy z Joanną Parysz zrozumiałam, że nie muszę jej robić.
W końcu ruch to ruch, nie?
VI – 04.09.2023
Jeszcze formalnie nie zaczęłam Białego poniedziałku, a jest godzina 10:10. Nic nie jadłam, jeszcze nawet nie piłam, ale muszę wypić kakao. Tak, właśnie. Kakao.
Napój bogów.
Tak go powinni nazywać.
Roślina mocy.
Wczoraj w mojej zabawie wylosowałam „wyjedź gdzieś”, ale bardzo, bardzo nic mi się nie chciało. Do tego stopnia, że zmieniłam opcję na „zrób coś miłego dla kogoś”. Ostatecznie wyszło tak, że napisałam recenzję, by inni poczuli się przyjemnie na moim filmowym fanpeju. Tak, wciąż go prowadzę, chociaż wydawało się, że interes stanął.
Stara miłość nie rdzewieje.
Za to rano pomyślałam sobie o podróżach. I o pracy, której nie mam. I o Białym Poniedziałku, i że najpierw KAKAO. Roślina mocy, może kiedyś z nią pogadam.
Na razie ładuję telefon. Nie wiem, czy w trakcie Białego Poniedziałku będę chciała gdzieś pojechać, nie mniej nawet jeśli – to bym czuła ogromne spięcie. Spięcie, bo pieniądze. Spięcie, bo przecież i tak jeszcze dziś wydaję dużo pieniędzy na „bzdety”. Ot, na przykład 35 złotych za rozkład kart, w którym ma wyjść to, co się odjewapniło w przypadku „Agafe”. Tak, temat mi trochę spędza sen z powiek.
Jeśli chodzi o poprzedni Biały Poniedziałek, to był okropny i prawie go już nie pamiętam, poza tym, że nie było mi za wesoło. Liczę – jako że pogoda za oknem śliczna – że tym razem będzie lepiej. Zwłaszcza że chcę nadrobić pewne rzeczy.
Ot, na przykład mam do napisania recenzję pierwszej książki Joanny Parysz o samokochaniu się. To brzmi jak dobry plan na dzień. I zajrzę jeszcze na olx w kwestii pracy…
Tak se myślę – chyba kolejna edycja „33 dni” to nie będzie zdrowie, a obfitość. Temat jakoś sam się prosi o poruszenie, o rozwiązanie, bo przyznam szczerze, że tam gdzie obfitość, tam i zdrowie. Poza tym może uda mi się załatwić kwestię pracy.
Jak widać, na brak zajęć nie mogę narzekać, ale to moje życie póki co jest dziwne. Znaczy dziwne… Nie wiem, co decyduje o tym, że znalazłam się w takiej dziwacznej sytuacji, jeśli chodzi o pracę. W tym temacie nie ma jakiegoś dużego przepływu i wiesz, co? Zaczyna mnie to niepokoić. Ruch do życia… dobra, w tym miesiącu jeszcze nie medytowałam z matrycą życia.
Idę dopić kakao, a potem oficjalnie zacząć Biały Poniedziałek.
10:53 – no, teraz zaczynam Biały Poniedziałek. Włosy umyte, strój biały, bransoletki białe i oczywiście jestem głodna. No, ale zobaczymy, co wyjdzie w praniu.
12:45 – jest nerwowo. Tzn. czytam książkę Joanny Parysz o samoocenie i jest to dobra książka. W międzyczasie z nią rozmawiam i jej mądrość dała mi kilka wskazówek, jak do siebie jeszcze mogę podejść. W pewnym temacie zwłaszcza, jakim jest jest wdzięczność. Ciekawe, dla mnie to temat trudny i skomplikowany, wydawało mi się, że jestem zablokowana, ale nie jestem zablokowana. Parysz stwierdziła, że chcę czegoś więcej, że za czymś tęsknię. Za czym tęsknię, czego szukam, miłości. Chyba. Jakoś tak.
Niestety po tej rozmowie niespokojne myśli dają mi się we znaki – wciąż wracają do tematu, a ja wciąż próbuję się skupić na czytaniu. No i nogi. Nogi kiwają się na prawo i lewo, jakby wyrażały bardzo dużą nerwowość. Idę siusiu, choć nie sądzę, by w temacie coś się zmieniło po pobycie na tronie.
13:50 – dziś te myśli walą drzwiami i oknami, i wciąż chce mi się siku. Dobra, nieważne, bransoletka na lewej stronie nie jest jakoś bardzo wygodna, ale też nie jest do przesady niewygodna. W każdym razie, czytając tekst o samomiłości od Joanny, mam natłok myśli. A to pojechać do sklepu i kupić stojak w postaci tego na obrazy (sztalugi), albo… no właśnie, Asia pisze o błędach. Wchodzi temat pracy, obfitości. Myślę: a może by tak do niej się zgłosić, żeby zobaczyła, dlaczego z tą jebniętą pracą jest problem? Ale potem se myślę: przecież mam Czarko, ustawienia, a potem: dam sama radę. I coś mnie boli z lewego boku. Oj.
14:10 – trochę jakby sen chciał przyjść xD. Taka senność, eh. Chyba faktycznie trzeba będzie pojechać na miasto i się rozruszać. Cóż, przejazdówkę mam, więc mogę korzystać do woli.
14:18 – zimno mi w prawą dłoń. No cóż, niby drobnostka, niby wskazuje, że każda głodówka – bo przypominam, że Biały Poniedziałek to głodówka – jest inna. 🙂
14:50 – mam takie dziwne uczucie związane z sennością. Otóż, jest to uczucie, jakby chciało się poleżeć/stracić przytomność, coś blisko kręceniu się w głowie. Oczywiście, najgorszy pomysł to pójście spać. Najlepszy – skończyć czytać i w podróż, na miasto!
19:12 – jak zasugerowała Iwona, mogłam mieć niedocukrzenie organizmu. W sumie nie wiem, jak było, bo skupiłam się na wyjściu na miasto. I przypłaciłam to chętką na lody oraz chętką przywalenia prawym sierpowym randomowi, ale po kolei.
Mój cel był konkretny.
Kupić sztalugę, która okazała się… hmm, w sumie tak średnim pomysłem, jeśli chodzi o tablicę korkową. Nie mniej, w ostateczności zakupiłam też przybory do relaksacji twarzy. Więc wizyta była okej. I tak, cały dzień mam na sobie kieckę na lewą stronę, ponieważ jest biała wtedy i w sumie wygląda to w interesujący sposób. Na pewno zwraca uwagę na siebie, bo właśnie wspomniany delikwent mi na to zwrócił uwagę, tyle że – miałam ochotę mu przywalić, bo trochę po chamsku się zachował. Znaczy, śmiał się. OK, na szczęście niewiele myślałam na ten temat, zajęta bardziej tym, czy brać płótno, czy sztalugę i w ogóle, czy tu jeszcze jest coś do twarzy. W Action naturalnie był niby-jadeitowy przybór do twarzy za jedyne 5 złotych – no dobra, osiem – więc.
Kiedy wydałam te prawie 30 złotych miałam wrażenie, że to jest całkiem potężna iluzja. Idę wydać pieniądze… I wydaję i te pieniądze jakimś dziwnym trafem się ulatniają, a to, co za nie kupiłam jakby nie ma wielkiego znaczenia. No, coś w ten deseń.
Na pewno muszę popracować nad obfitością, zresztą – dzisiaj zamówiłam rozkład kart tarota, żeby sobie przypomnieć podstawy. I żeby się dowiedzieć, co z tą Agafe.
Może przytoczę tu diagnozę – zrealizowaną przez Grzegorza. Dodam od siebie, że zapłaciłam za seans w energii takiej, że szanuję i jego karty, i tarota w ogóle. No dobrze, a co wyszło?
Wszystkie karty pokazują że, brak Ci cierpliwości aby coś dokończyć, już tłumaczę, podejmując się jakiegoś projektu, trzeba się liczyć z tym że raz będzie dobrze raz gorzej, ale nie nakręcać się myślami że się nie uda. Czasem trudności są niezależne od nas i tutaj to wychodzi u Ciebie że jest chwilowo zastój ale, co możesz zrobić, możesz obserwować swoje myśli i emocje jakie się pojawiają, bo one też mają wpływ na to co się dzieje wokół Ciebie, obserwuj czy nie pojawiają się myśli typu nie uda się, czy nic z tego nie będzie, powinnaś popracować nad cierpliwością i przyjąć do wiadomości fakt że czasem sprawy wymagają czasu, tutaj u Ciebie, wychodzi też że dobrze byłoby popracować nad polem serca, wdzięcznością że doświadczasz tego, bo to Ci coś pokazuje, co Ciebie boli, brakuje Ci uporu i za szybko się zniechęcasz, dobrze będzie żebyś sobie zaplanowała całe działanie a do podświadomości przekazała wizję tego jak chcesz żeby to wyglądało a nie żeby co chwilę zmieniać obraz,musisz raz zdecydować się jakie chcesz mieć nowe perspektywy i możliwości i dążyć do ich realizacji, układając sobie plan działania krok po kroku taki który jesteś w stanie zrealizować aby się go trzymać, pokaż także swojej podświadomości jakie to jest fajne i zajebiste,jak dziecku się pokazuje aby zachęcić ją do współpracy, zamiast mówić że trudno czy się męczysz, bo sama Siebie zniechęcasz i odbierasz energię działania, i przede wszystkim pracuj nad cierpliwością, nawet jeżeli coś wydaje się trudne czy zastój że jest, to jest właściwe,zobacz co Ci to pokazuje, jakie przekonania, czy jesteś już gotowa aby iść dalej, przede wszystkim cierpliwość i systematyczność działania , będziesz musiała dokonać wyboru, czy chcesz dalej to rozwijać czy rezygnujesz, jeśli zdecydujesz się dalej, to musi być autentyczne,a wydaje mi się że pójdziesz dalej do przodu tym kierunkiem, acha wychodzi także że masz obawy jak to sobie ogarniesz i jak sobie poradzisz,musisz to sobie ogarnąć, obawy to mogą się także objawiać że właśnie muszę znowu to robić, to sugeruje że robisz to wbrew sobie i lekasz się efektu,zaufaj sobie, że dasz radę, tutaj być może wchodzi w grę pierwsza czakra, to na razie tyle, jak coś mi jeszcze przyjdzie do głowy to napiszę.
Oczywiście, po tej – jakby to powiedzieć – diagnozie wywaliło mi tak, że się popłakałam.
A jak wracałam do domu, to noga co prawda mnie bolała (lewa) i było mi niewygodnie i miałam wszystkiego dość, ale na przystanku zobaczyłam takie tam cacko…


Ogólnie jak zwykle – mam już trochę dość tego dnia i najchętniej bym się położyła i poszła spać, i jutro jak wstała to zjadła normalne śniadanie. Ale jeszcze trochę xD. Zresztą mam trochę takie wrażenie, jakby głodówka… bo ja wiem czy ona spełnia swoje zadanie? Pojawiają się wątpliwości, bo widzisz – karty na przykład powiedziały jasno i wyraźnie, nad czym popracować. Tymczasem w Białym Poniedziałku może i przeznaczam daną energię na odwagę, ale… jakoś za specjalnie to mi nie wywala. A może i wywala. Dopiero szósty poniedziałek, 1/3. Jeszcze dużo może się wydarzyć do świąt…
19:48 – no i piję sobie wodę, i niefortunnie się tak zdarzyło, że tablica korkowa zrobiła jeb na podłogę i trochę się w środku rozdarła. Niby jest używalna, no ale.
Wtorek, 05.09.2023
Biały Poniedziałek się skończył, a ja jestem na wkurwie. Jakby mam wrażenie, że takie głodówki są trochę bez sensu. Raz, że jem na wariata po całym dniu, dwa, że mam wkurw. A i śniło mi się, że dostałam pracę na kadrową, a na miejscu mi powiedzieli „ale my wzięliśmy ciebie do sprzątania”. Tym się kończy przeglądanie ogłoszeń o pracę w tym mieście XD. No w każdym razie wkurwik mam, może minie…
V – 28.08.2023
10:51 – okres mam. I może to nic nie znaczy, ale jestem bardzo, bardzo głodna, co oznacza, że trudno mi trochę usiedzieć na miejscu. Pewnie pojadę na miasto pochodzić po szkołach policealnych i generalnie po sklepach. Ot, tak. Może ćwiczenie se jakieś zrobię związane z pieniędzmi. Wszystko, byle nie myśleć o głodzie.
Wyjątkowo jest on dziś dotkliwy.
Generalnie, mogę powiedzieć, że mam wrażenie, jakbym pisała to wszystko na pośpiechu, auć. To niedobrze, bo tam, gdzie się diabeł cieszy, tam jest pośpiech.
W każdym razie: zrobiłam dziś już honoponono, zrobiłam już dziś wpis o polityce, w którym wyżywam się używając słowa „niech spierdalają” odnośnie Konfederacji i obejrzałam do końca znakomity, polski serial na C+ – „Kruk”.
Teraz chciałabym opisać to wszystko dokładniej, ale jakoś nie mogę. A, tak, powinnam zabrać z ogrodu obraz i jakoś przyszykować… szykować ogólnie prezent na jutro. Muszę utrzymywać stan umysłu, w którym jest to zrealizowane, ale trochę trudno to zrobić.
Hmmm… wiesz, co? Może później, może jutro coś dopiszę. Na razie idę sprawdzić, gdzie jest policealka Żak i zrobię z tym porządek.
A – jakby ktoś się mnie pytał, to tak, udało mi się przestawić na dzień i wstałam dosyć wcześnie, tuż przed piątą i ogólnie, mam nadzieję, że tak będę trzymać, ale zobaczymy, co wyjdzie w praniu.
Idę swoje robić, do zobaczenia później (pewnie koło 18, gdy wpadnę tu na chwilę i na spokojnie tu wszystko opiszę).
IV – 21.08.2023
Jest pierwsza w nocy, a ja zaczynam podejrzewać, że tu wcale nie chodzi o matematykę. Wręcz przeciwnie, jej widmo to tylko widmo, które można w inteligentny sposób rozwiązać. Ha ha ha, to nie był suchar.
Z początku myślałam, że chodzi o mój tryb nocny. No bo co – zajęcia na rano (sama tak zdecydowałam), a ja już od razu przestawiłam się na nockę.
Potem myślałam, że obliczanie wypłaty to będzie zmora i w ogóle straszna rzecz, ale tak na logikę, ile lat mam, żeby się tego bać i tak na logikę, trzeba się po prostu tego nauczyć – po to zamówili dla mnie podręcznik, bym miała na czym potrenować, nawet w domu.
Wreszcie pomyślałam, że białe poniedziałki są bez sensu, kto wymyślił w ogóle głodówkę w poniedziałki?! Te wszystkie Dry Fasty od Nuliny i inne praniczne procesy…
Ale zaraz, zaraz.
Ja się dobrze czuję na głodówce.
To raz.
Dwa, czuję pod skórą, że tam coś więcej jest.
Że głównym wrogiem dzisiejszego dnia na kursie będzie prędzej niewyspanie, ale dam radę. Dałam radę w zeszłym tygodniu? Tak, dałam radę. Ale mam stresa, kurde, w czwartek też miałam stresa. A przecież jak się zepnę, to będę go miała skończonego w tydzień. I papier. I do roboty. Czego tu się bać?
Jestem ambitna, chcę mieć wreszcie swoje życie, nie powinnam mieć oporów, ale się po prostu… boję?
Jest we mnie jakiś opór, strach, czuję, że to uczucie, ten pasożyt zwany strachem wcześniej czy później wyleźnie na powierzchnię i powie mi „cześć”.
Są tylko dwa uczucia – jak to mówią. Miłość i strach. Wszystko inne, nawet nienawiść, są ich formami.
Honopomono.
Dobra, wypiję kakao i zaczynam biały poniedziałek. A co! Świat należy do odważnych!!!!!1111
01:22 – tymczasem znajoma udostępniła posta o głodówkach i ich leczniczych właściwościach. Justyna Jeska tak napisała: – Gdy organizm człowieka jest głodny, sam się zjada, przeprowadza proces oczyszczania, zaczyna od usunięcia wszystkich chorych komórek, komórek rakowych i komórek starzejących się. Głód utrzymuje ciało w młodości i zwalcza choroby, takie jak cukrzyca. Podczas głodu organizm wytwarza specjalne białka, które powstają tylko w określonych okolicznościach. A kiedy są wytwarzane, organizm selektywnie gromadzi te białka wokół chorych, rakowych lub martwych komórek, rozpuszcza je i odbudowuje, a organizm korzysta z substancji odżywczych wytwarzanych w tym procesie. Tak odbywa się recykling podczas postu. Naukowcy w toku długich specjalistycznych badań zdali sobie sprawę, że proces autofagii wymaga niezwykłych warunków, które zmuszają organizm do przeprowadzenia tego procesu. Te szczególne okoliczności obejmują osobę, która powstrzymuje się od jedzenia i picia przez 16 godzin (8/16 cyklu). W tym okresie ludzie powinni normalnie funkcjonować. Proces ten należy powtarzać przez jakiś czas, aby zapewnić jak największe oczyszczenie organizmu i nie reaktywować chorych komórek. Zaleca się powtarzanie procesu głodu i pragnienia jeden lub dwa dni w tygodniu według Yoshinori Ohsumiego – Nagrody Nobla w dziedzinie fizjologii i medycyny.
21:24 – oj, działo się, działo, a teraz jestem trochę zmęczona, ale zacznę od początku. Przestałam się gryźć z myślami i zaczęłam oglądać znakomitą, polską produkcję na Canal+ – „Kruka”. Serial kryminalny o panie policjancie, który z Łodzi przenosi się do Białegostoku ze względu na cholernie trudną przeszłość. Pierwszy sezon miał magiczność, w sensie: chyba pierwszy raz bardzo poważnie, z szacunkiem ukazali kwestię szeptuch podlaskich. I to robiło fantastyczny klimat, te słowiańskie, ludowe wierzenia to fantastyczne tło. Niestety, albo stety, powoli zbliżał się poranek i o 7:30 musiałam wyjść.
-Jak w czwartek nie było ciasteczek – pomyślałam jadąc tramwajem, który w sumie był pusty – tak teraz na pewno będą.

Tak, to one. Nie zjadłam ich, ponieważ… białe bransoletki bardzo dobrze przypominały mi o tym, że dziś jest Biały Poniedziałek. Jakoś tak miałam siłę się oprzeć pokusie, chociaż ciągnęło, bo od mniej więcej drugiej w nocy nic nie jadłam.
No i tak. Do ok. 10 rano przerobiłyśmy kilka zadań na obliczanie wypłat, to mi nawet nieźle szło, ale im dalej, tym gorzej. Wiadomo – niewyspanie robiło swoje, a nowe rzeczy… cóż, gubiłam się w programie do wypłat. Nie mniej, babeczka na końcu podsumowała, że jak jest więcej osób, to wolniej idzie, a tak to dużo przerobiłyśmy.
Wróciłam ok. 14, puściła mnie wcześniej o godzinę, ale tak czy siak wytrzymałam tak do 15 i potem poszłam spać. Spałam ok. 3h, ale jestem wyspana. Oczywiście metoda na studenta jest świetna: idziesz spać wcześniej, więcej, bardzo więcej, żeby… spać na zapas. Tak, to jest prawda i tak, ja to stosuję i to działa. Tak czy inaczej, obudziłam się o 18:00, porozmawiałam z Iwonką o hopomonono i… i co? I poszłam do sklepu, bo chciałam oczyścić swoje lustro, o czym zapomniałam. Znaczy, ręczniki papierowe wzięłam, zachcianej soli kłodawskiej i pianki do golenia już niet. No, ale w każdym razie w tutejszym Lewiatianie przypomniało mi się, jak jebią ludzi – dosłownie, wkurwiłam się, była we mnie jakaś taka złość. I wiecie, na półce piszą 3,99, a oni dowalają cenę 4,99. To już lepiej było kupić ten za 8,99, ale stoję przy kasie i kurwa nic nie mówię. Dlaczego? Bo mam wrażenie, że kłótnia o złotówkę jest głupia. Że może coś mi się przywidziało, ale oczy mam dobre, w każdym razie, pamięć raczej też. Więc teraz mogę sobie tylko wytykać, że nie zareagowałam w odpowiedni sposób. Z drugiej strony, to nie pierwszy i nie ostatni raz, kiedy kroją na idiotów klientów. Cóż… Dlatego wolę kupować w sąsiednim, ale zapewne sklepy się zmówiły cenowo, że jedni mają takie, a drugie takie towary i trzeba chodzić do obu. To się nazywa współpraca.
Tak czy inaczej, wróciwszy, w końcu zabrałam się za honopomono – pełna wkurwu i pełna determinacji, żeby w końcu to załatwić, bo jak wróciłam to zamiast 19:02 była już 19:48. Nie żartuję. Tak czy siak, zrobiłam swoje, czyli 20 minut przed lustrem do honopomono i… i fajnie. Potem miałam – w ramach swojego wyzwania 33 dni z self-love – wyzwanie z lustrem. Generalnie, udało się! Wow, aż ludzie po zdjęciu zauważyli, że faktycznie czuję się ze sobą zajebiście! To się nazywa progress :).
Poczułam chęć do działania, ale powiem Ci, że… trochę też w tym jest jakieś zmęczenie, ciężkość, takie „nie chce mi się”. Tylko że to nie chce jest takie z boku, stare i wynędzniałe, jakby odstawione w boczny tor. Serial będę se robiła, jak zrobię resztę zaplanowanych na dziś zadań. Znaczy się, porobię pewnie jakieś procesy, a przynajmniej posłucham coacha, bo w sumie to chyba nie mam sił do kolejnego procesu, ale jakby tak popatrzeć szczerze na ten dzień, to tu dużo się działo i w rzeczywistości były aż trzy procesy, bo po hoponomono dzieją się cuda, a to na przykład dlatego, że po raz pierwszy pomyślałam sobie zaraz po, to znaczy niedawno, że… jestem wobec siebie niesprawiedliwa, czekaj, muszę dać skończyć się temu zdaniu. OK, można pisać następne. Teraz tak, z tą niesprawiedliwością jest tak, że mam tłok myśli typu „nic nie zrobiłam w swoim życiu”, „nic nie robiłam przez całe lata w duchowości” i tak dalej, czarna dupa i w ogóle… a tu nagle se myślę: ej, no. Przecież jestem NIESPRAWIEDLIWA WOBEC SIEBIE!!!!!!!!!!1111 Dlaczego? W sumie nie wiem, ale czuję, że zdanie, że jestem niesprawiedliwa wobec siebie myśląc, że nic nie robiłam i w ciemnej dupie byłam zamiast coś robić jest fałszywe i niesprawiedliwe, a zdanie, że jednak coś robiłam i że niesprawiedliwie siebie pod tym względem (pod każdym względem) oceniam, jest prawdziwe i sprawiedliwe.
I Białe.
Dziękuję, że to czytasz, Królowo.
PS.: Na kursie miałam wrażenie, jakbym była młodą 16-latką, która się cieszy, że będzie w czymś pracować. Takie przyjemne uczucie bycia w szkole :). Wiem, to się nie łączy, ale chodzi o wrażenie beztroskiej młodości 😀
III – 14.08.2023
Wyspałam się, ale obudziłam się głodna. Co ciekawe, wczoraj nie miałam czegoś w stylu wilczego apetytu, chociaż dużo jadłam. To może być to, że ja wieczorem bardziej żyję, niż za dnia i organizm się przyzwyczaił do nocnego jedzenia, więc wtedy mu się chce najbardziej. No cóż, około 6 rano poszłam spać i wstałam nie tak dawno, bo jakieś dwie godziny temu – o jedenastej.
Nadal nie wiem, czy kakao można pić na Białym Poniedziałku, ale nic mnie to nie obchodzi i właściwie już założyłam białe bransoletki, które jak zwykle przeszkadzają, no ale założyłam. I strój w postaci kiecki taki bardziej biały, niż kolorowy, co prawda z kwiatkami, no ale jest biel? No, jest.
Nudzi mi się. Cholera, chyba se zaraz włączę webinar Czarko, chociaż zadań domowych z poprzedniego jeszcze nie włączyłam. Ale kurczę, co mam robić? Pisać tego posta i lać wodę? Toż to całkowicie bez sensu.
Kakao wypite, dzień w najlepsze, a i odświeżone konto Światy Aleksandry też zrobione.
To może trochę tego, co działo się wczoraj. Otóż, włączyłam sobie webinar Czarka o finansach. Pierwszy z brzegu i powiem Wam, że miał pewną siłę – zobaczyłam, że pisanie da radę. To o tyle ciekawe, że jest trochę sprzeczne z moimi starymi przekonaniami. Ale to nieważne. Najważniejsze jest co innego.
Otóż, oprócz ćwiczeń związanych z finansami, dał medytację. I gdzieś w trakcie, albo po zrozumiałam, że warto mieć dwa konta na Instagramie. Oczywiście, zgodnie z przekonaniem, że na Insta można więcej i lepiej, bo Fejsbruczek już prawie na dnie jest. Ha, ha, ha. Ciekawe.
Wczoraj czytając „No logo” Naomi Klein po webinarze przestałam czuć gniew na wielkie korpo. Tak sobie po prostu pomyślałam, że to wszystko, co obserwujemy w gospodarce czy w ekonomii to efekt dziwacznych relacji, które można przełożyć na system rodzinny. No, ale może to temat na kiedy indziej. W każdym razie złość się poszła gdzieś, a ja tymczasem zostałam z wrażeniem, że to konto Światy Aleksandry na instagramie powinno istnieć.
I istnieje.
Od 2019 roku.
I słuchajcie, historia jest taka, że założyłam je w 2019 roku, ale w międzyczasie przestałam z niego korzystać i dlatego wczoraj nie mogłam się do niego zalogować. Co najzabawniejsze, logowałam się do pindyliona kont na gmailu – chociaż bez sensu, bo teraz gmail nie powinien usuwać tych kont, skoro się zalogowałam, ale to wielka korpo, która ma w dupie swoich pracowników, więc właściwie mi nie żal. O czym ja? A, o tym, że się nudzę i dlatego piszę tego przydługiego posta. Jest 13:01, jakby kto pytał.
W domu nikogo nie ma, jest cisza i spokój, więc właściwie mogę robić co chcę i bez spiny nic nie jeść. Uch, no mimo wszystko jestem trochę głodna, ale zdeterminowana nadal, by mieć dobre i pełne życie. Trzeba to po prostu ogarnąć, c’nie?
I wracając do tego nieszczęsnego bloga (a właściwie czemu ten tekst wychodzi długi jak wąż, chociaż w nim nie ma za wiele? Podpowiedzcie, czy nie jest to lanie wody), a właściwie konta na Instagramie, to przez pół nocy walczyłam o to, by Insta coś zrobił z tym kontem. Odmówił go usunięcia z argumentu „ktoś się podszywa”, a ja nie mogąc się zalogować – bo mejl do tego konta już nie istnieje – zaczęłam się zastanawiać nad metodami alternatywnymi.
Na szczęście o czwartej nad ranem coś mnie oświetliło i przypomniałam sobie dane, i się zalogowałam i patrzcie efekty. Póki co jakieś posty będą się pojawiać codziennie, gdyż, ponieważ, albowiem, bardzo dużo tekstów mam z tego bloga. No więc trzeba jakoś go pokazać w Sieci.
Ciekawe czemu zwracam się do Ciebie w liczbie mnogiej, chociaż powinnam w liczbie pojedynczej, bo tak przystępniej się czyta i ratunku, czy ktoś może przerwać ten wodoleisty tok?
14:28 – Amazon przysłał wstążkę. Znaczy, zamawiałam ją specjalnie do swoich wyrobów typu „wylosuj coś na dziś”. No, ale potem pomyślałam, że słoiczek wdzięczności – ale słoiczek tenże prowadzony specjalnie wobec mojej osoby – powinien być jakiś ładny i mieć ładne w środku wnętrze, poza tym dlaczego miałabym nie wykorzystać tejże wstążki, skoro w nią zainwestowałam? W siebie zainwestowałam, bo żeby mózg bardziej doceniał, to musi czuć, że coś jest warte, a wart docenienia są ładne rzeczy.
Pewnie nie powinnam pić wody z jakimiś suplementami, ale właściwie co to mnie obchodzi? Obchodzi mnie to, by wyrobić sobie nawyk picia takiej wody, bo ponieważ, gdyż, mam krótki czas na wykorzystanie tego suplementu (data ważności), a poza tym… jak mam, to trza korzystać.
Zresztą.
Głodówka z któregoś tam roku (chyba 2020/21) też nie była idealna, a przyniosła idealne efekty.
Teraz za to mam takie poczucie nudy, że ja pierdolę, a poza tym mnie boli oko. Tak jakby coś wlazło do tego oka i nie mogę tej sytuacji ogarnąć. Meh. Natomiast biodra też tak sobie się trzymają, ale chyba zaraz dziś idę się uziemiać, ponieważ wylosowałam „dziś zadbaj o zdrowie”. I mówię tu o leżeniu w trawie, ale niestety – do tego majty muszę założyć, a mi się nie chce. Eeeh… To może tylko pochodzę?
18:07 – z tym okiem to było słabe, ale jeszcze słabsze jest to, że postanowiłam się położyć, bo ni z tego, ni z owego miałam na to ochotę. I przez tą ochotę zasnęłam na ok. 3h, a wstawszy oko co prawda przestało wydziwiać, ale ja się czuję nadal tak samo, czyli jakoś tak w kierunku osłabienia. Nie wiem, stan podobny przy anemii chyba, czy coś w ten deseń, ale to nie to. Zresztą, moje samopoczucie jest również jakieś takie depresyjne chyba, trochę to tak, jakbym się martwiła, bo „zmarnowałam dzień”. A przecież dobrze wiadomo, że jeszcze trochę można zrobić.
No i co z tym timeline, co miałam zrobić odnośnie swojej pracy? Eh – no właśnie.
19:03 – jakiś zrobiłam. Problem w tym, że umysł wyszukuje się maksymalnych szczegółów, przy czym tak naprawdę niewiele z tego pamiętając. Myślę o honoponomo dla zbioru, ale pytanie jest głównie takie, jak ten bliżej nieokreślony zbiór typu „pracodawcy” nazwać? Bo ani czasu, ani nazw nie pamiętam… heh. Problemy pierwszego świata, ale chcę mieć to z głowy, chcę jak najdokładniej zrobić, w końcu jestem perfekcjonistką i w końcu mam już dość życia w tym bagnie, w jakim jestem! W sensie, w bagnie, w którym trudno o pracę. Ale pisząc te słowa to w sumie nic nie czuję. Eh, miałam dziś coś zrobić dla zdrowia i tak trochę słabo to poszło, chociaż niewątpliwie głodówka jest takim głównym czynnikiem.
21:06 – zrobiłam dużą medytację na swoich byłych pracodawców. Energia popracowała, aż ciężko było. Dużo we mnie strachu było itd. Zobaczymy, co dalej z tego wszystkiego idzie.
II – 07.08.2023
Jest po piątej. Zaczynam kolejny post. Trudno powiedzieć, czy będzie, co opisywać. Jadę do Poznania – gospodarze siłą rzeczy wiedzą o Białych Poniedziałkach. I strasznie trudno mi pisać na świeżo wyczyszczonej, bezprzewodowej klawiaturze, bo z rzadka używana obecnie, ale czuć ten ciężar klawiszy, który narodził się od stukania w nie tysiące razy.
Jako że zarwałam noc, muszę zarwać dzień. Wyjazd o 12 i nie mogę go przegapić.
7:28
Obejrzałam „Kota w butach: ostatnie życzenie” i animacja jako animacja jest bardzo dobrze wykonana. Fabularnie takie 7/10, ale zauważyłam, że ja bardziej w tej historii dostrzegam lekcję typu „doceń życie”, a nie „zaakceptuj śmierć”. Ciekawe stwierdzenie, bo to trochę inna opinia od ogólnie panującej. W każdym razie, ostatecznie mi się spodobało i polecam.
Zaraz potem zrobiłam hoponomono. Na zmęczeniu, bo jeszcze nie spałam, ale jednak, uparłam się, by odmówić tę małą modlitwę. I patrzę w lustro i mówię: Olu, przepraszam, proszę, wybacz mi, dziękuję, kocham cię. Patrzę i se myślę trochę o niebieskich migdałach, ale staram się skupić na medytacji; bo to przecież swego rodzaju medytacja, skoro ciało reaguje. A najpierw chce oddechem; najpierw chce być przytulone; potem znajduje punkt po lewej na brzuchu, chyba żołądek czy coś w ten deseń i tam mam nieprzyjemne odczucia. O, właśnie skończyłam pierwsze 108 koralików (tyle ma mala), a skoro efekt widać, jedziemy dalej, choć mi się trochę nie chce. Wreszcie po lekkim bujaniu w obłokach przytulam siebie.
Już czuję tę atmosferę szybkiego wyjazdu. Znaczy – czekam cała ja na podróż. Zaraz się spakuję, ogarnę się; chcę wszystko teraz mieć przygotowane, choć reszta domu chyba jeszcze śpi. No, i tak muszę zacząć od torebki, żeby nie zapomnieć dość ważnego powerbanku, żeby nie zapomnieć wyzwania na jutro, bo jutro dopiero wracam. I bardzo możliwe, że większość tego dnia zostanie opisana później, niż dzisiaj.
8:01
Już przestałam się przejmować tym, że coś robię nie tak. Bo teoretycznie powinnam wziąć prysznic – i to ten z wyobrażeniem o złotej wodzie zmywającej brudy energetyczne – przed rozpoczęciem Białego poniedziałku. Nie mniej… to moje życie, a że prysznic wypadł na taką, a nie inną godzinę, to już nie powinno nikogo obchodzić.
Eh, ten słodki moment, kiedy z jednej torby robią się dwie z potencjałem na trzecią.
I zaczynam podejrzewać, że w trakcie hoponomono ostro coś wywala, bo mój brzuch w tym miejscu nadal coś niekomfortowo się czuje. To raczej nie kwestia głodówki, bo za wcześnie na efekty; poza tym to się zaczęło w trakcie hoponomo. Więc jest dobrze!
9:05 – ostro pracujemy nad designem fanpage „Bezkres miłości” (pierwotna nazwa to „Pudełko pełne miłości, ale Asia stwierdziła, że ta nazwa jest ograniczająca, więc zaproponowała inną), na którym zamierzam opisywać swoje duchowe wyzwania :). To znaczy ja współpracuję z Krzysiem, który współpracuje z AI, by stworzyć grafiki do fanpejów. 😀
9:56
Facebook przypomniał mi posty. W tym jeden: „głodówka, dzień drugi!”. To było dwa lata temu i jak dobrze pamiętam, było ciepło, a ja zaczęłam siedmiodniową głodówkę. Wspominam ją znakomicie, więc w sumie cieszę się, że mogę w fajny sposób głodować :D.
10:08 – zdecydowanie jestem głodna, śpiąca i podekscytowana wyjazdem do Poznania. Chyba się przebiorę, bo choć założyłam moją ulubioną kieckę, to nie czuję się w niej wyjazdowo.
11:58
Dowiaduję się, że wyjazd o 13. Spoko. Dla mnie to bez różnicy, ale tymczasem stworzyłam fanpeja o moich wyzwaniach duchowych. Wiecie, jedno zadanie na jeden dzień. I losujesz. I tak jakoś mi się myśli, że się dzielę inspiracją, dzielę się czymś fajnym, wiedzą… mężczyźni zarabiają, kobiety tworzą obfitość. Podoba mi się ten trend we mnie, zwłaszcza, że zaczynam mieć głupawkę z bliżej niewiadomego powodu. Oczywiście – piję wodę (z afirmacją) i zachwycam się obrazkami od Krzysia. Fanpej tak pięknie z tym wszystkim wygląda…
12:25
Dostałam obiad.
– Dziękuję, ale jutro zjem – mówię.
– A, bo ty znowu nie jesz – ogarnęła dziewczyna taty. – Trzeba było…
– No co, jutro zjem.
Dla mnie to nie problem, generalnie takie dania trochę wytrzymają w lodówce, więc się nie zmarnują. A nie wiem, jak jutrzejszy wieczór będzie wyglądał. Idę zdjąć talerz z talerza, bo chyba przez to mocniej trzyma ciepłotę. Eh, a to tylko makaron z sosem…
Okolice 17, bo nie chce mi się zaglądać w zegar. Zresztą zaraz idę do Jacka. Teraz natomiast mam czas dla siebie i z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu mam ochotę zastosować hopomono; jest to o tyle dziwne, że je już dziś robiłam i nie, nie zmienię końca terminu tej wspaniałej modlitwy. Natomiast, jeśli myślisz, że nic się nie dzieje, to masz rację: nic się nie dzieje. Nadal nic nie zjadłam, nadal jestem głodna i nadal dobrze się czuję. Jednak to, że coś kusi, by zjeść to jedna sprawa, której nie przegram. A że nie ma kolejnej, to przechodzę do Poznania stricte. Jadąc do niego rozpadał się okrutny deszcz – powiedzenie lało jak z cebra byłoby tu na miejscu. Lekko niewygodne są białe bransoletki, ale to przez kolor. To samo z klapkami. Natomiast przez całą drogę spałam, więc pewno ominęło mnie sporo. Przyjechaliśmy do Pozka i poszłam na spacer bez telefonu – trochę tego pożałowałam, bo ładne zdjęcia róży mogłyby być. Rośnie kilkanaście kroków od domu Jacka, tuż za zakrętem. Zaraz potem jest ścieżka z drzewami, które w ciemności kojarzą się z lasem.
– Boję się wtedy chodzić – przyznała Marta, kiedy szliśmy do Biedry. Niestety, w trakcie spaceru odczuwałam ból bioder, ale trudno, bo to pewno skutek skoliozy.
Marta poszła do pracy, ja tu zostałam bez neta i z książką „Atomowe nawyki”, ale jestem trochę rozbudzona i nie bardzo wiem, co dalej. I tak miałam iść do brata.
Ach, byłabym zapomniała, a to przecież takie urzekające było.
W trakcie spaceru stoimy na pasach i dostrzegam pięknego, puchatego, białego psa i nagle wchodzi takie poczucie, że to piękne, że wszystko w tym jebanym matrixie ma świadomość, wolną wolę.
19:55 – prawdopodobnie przerwę głodówkę. Z jednej strony jestem głodna i się z tym męczę, a z drugiej pomyślałam, że brat też średnio się z tym czuje. Na pewno ma ochotę posiedzieć ze mną w przyjemny sposób, na przykład z piwem. Natomiast dotarła do mnie myśl: ustanawianie własnych zasad to też odwaga w byciu własnego życia. Może tak ma być? Może nie mam podążać schematycznie wg tej babeczki od webinaru, tylko sama tworzyć zasady?
-A co, masz ochotę coś przekąsić? – zapytałam wtedy brata, gdy przyszedł na chwilę. Właśnie miał zamiar przyszykować świeże worki na śmieci.
-Nie, tak tylko zapytałem.
Szczerze, trochę wywaliło. Drobnicą w postaci łez, ale jednak. Zawsze w takich chwilach zwalałam na przyzwyczajenie do myśli-decyzji właśnie podjętej. Że się przyzwyczaiłam, a zmieniając czuję się z tym źle.
Ale na papierze wygląda to zupełnie inaczej.
I nadal mam ochotę się popłakać.
A jeszcze nie tak dawno mówiłam Marcie: – Nie powinno na tak wczesnym etapie wywalać.
I co, pani pocieszycielko, teraz?
Ach, papier przyjął.
20:29 – głodówka jest kontynuowana, a jeszcze trochę próbowało wywalić i poparzyłam się w usta gorącą herbatą. Zaraz se włączymy jakiegoś filma.
Wtorek, 04:15 rano
Udało się przeżyć bez przerywania głodówki. Mogę być z siebie dumna, ale miałam małe zdziwienie, że odczucie było inne, gdy oświadczyłam o końcu tego dnia głodówki. Była chwila z endorfinami, ale tylko chwilka. Inaczej, niż tydzień temu, gdy był pełen, potężny moment. Ale może błąd popełniam porównując te 2 doznania? Jeśli każda głodówka jest inna, to inne także będzie jej zakończenie.
A teraz do jedzonka ;).
I – 31.07.2023
Wypiłam kakao – ale nikt nie mówił, że tak nie można. Tak czy siak, to mój ulubiony napój, a że napój, to sobie pozwalam. Biały Poniedziałek ma być dla mnie przyjemnością, a nie cierpieniem. Traktuję te dni jako coś… co pozwoli mi wreszcie żyć swoim życiem, bo taka jest intencja: ODWAGA, ŻEBY IŚĆ DO SWOJEGO ŻYCIA.
Białych Poniedziałków ma być 16. W tym czasie mało kto ma o tym wiedzieć, no chyba że wyjaśniasz kwestię rodzinie. Dziś to zrobiłam. Cóż, może się śmieją, może nie, ale gdybym tak odmawiała jedzenia, jak realizowała własne cele, to już dawno bym część rzeczy zrobiła. To taka myśl, która do mnie przyszła jako podsumowanie tego całego gadania o leczniczych głodówkach.
Tak czy inaczej, w trakcie przyszła mi jeszcze jedna rzecz – żeby zrobić tacie opakowanie do dokumentów. Nie miał, a dla mnie to pięć minut. Zrobiłam, jak umiałam, ale umysł perfekcjonisty czepia się wielu rzeczy. No nic – okleiłam taśmą, żeby to stylistycznie wyglądało. Może mu się spodoba.
Piję wodę. Zimną. Choć powinnam ciepłą, gdyż lepiej się wchłania – ale przecież nie będę wyrzucała wody. Cennej. Drogiej. Tak czy inaczej, już mi się kończy, więc.
Oczywiście – przestawiłam się nagle z trybu dziennego na nocny, jak tylko tata przyjechał. Chciałam zarwać dzień, ale słabo wyszło. Pod poduszkę wsadziłam białą rzecz, teraz noszę białe bransoletki i powiedzmy kapcie – z akcentem zielonym, ale głównie to białe. Mózg, podświadomość ma wiedzieć, że robimy coś ważnego.
Zbieram energię na to, by ją przetransformować.
Wy tego posta zobaczycie dopiero w grudniu. To niech będzie taki świąteczny prezent ode mnie dla Was – żebyście mieli co czytać do łóżka.
– To zrób na wtorek głodówkę – zaproponował tata.
– Podoba mi się wasze podejście – przyznałam. Owszem, podoba mi się to, że można sobie tworzyć własną praktykę, własne podejście do wielu spraw. Nie mniej – ja tego nie robię. Tzn. trochę robię, bo robię po swojemu. Ale ogólnie rzecz biorąc, trzymam się Białych Poniedziałków także dlatego, że w grupie raźniej. I grupowa energetyka zwiększa moc działania – dlatego wspólne medytacje mają taką siłę.
Chciałabym napisać reportaż o Białych Poniedziałkach. Że o sobie napiszę – to oczywiste. Ale chciałabym wmieszać w ten projekt innych ludzi. To dużo bardziej rozwojowe, niż skupianie się tylko na sobie. I mogę napisać o tym na grupie, że szukam dziewczyn do reportażu. Ale… mam mętlik i opór. „Nie jesteś na to gotowa”, „a co, jeśli to głupie”, ale… pomyślałam sobie, że może to je właśnie bardziej zmotywuje do bycia w tym procesie?
Na razie jest 18:21. Nic nie robię, włączę sobie jutuba – rozmowa o Sośnierzu z Sośnierzem.
18:47 – słucham o niesamowitej serii, jaką jest „Wiedźmin” od Netflixa. Jednak mój pomysł pisania reportażu o Białych Poniedziałkach nie daje mi spokoju. Czuję, że jest to świetny temat. W ogóle czuję, że pisanie reportaży o ludziach, którzy się wewnętrznie rozwijają to jest coś nowego i pięknego. Wreszcie historie, które inspirują i fajnie się czytają.
Muszę zapytać na grupie.
– Zaraz, jakiej grupie? – zapytasz.
Głowa trochę marudzi, ale miałam wyjaśnić, co to za grupa. Otóż, jest to zamknięta grupa dla osób, które w ten czy inny sposób uczestniczyły w webinarach Anny Ewy Wrzesińskiej – specjalistki od słowiańskości. Wcześniej jej strona była znana jako slowianska.pl, ale od kilku miesięcy została przekształcona na annawrzesinska.pl. Normalna to rzecz, szczególnie, że pani idzie w stronę ogólnych praktyk duchowych, a niekoniecznie związanych z medycyną staroruską czy ustawieniami rodowymi, od czego zaczynała.
19:10 – na grupie zadałam pytanie:
Dzień dobereł, ja przychodzę z dość nietypowym zapytaniem, ale żeby go zadać, muszę najpierw wyjaśnić, kim jestem.
Otóż, jestem osobą, która lubi pisać. Ta umiejętność, czy też Dar Rodu ostatnio do mnie wróciła. Ona zawsze wraca, nawet po długim czasie. Robiłam wiele rzeczy, żeby się od tego odciąć, ale w końcu zrozumiałam, że to Dar, więc ten Dar chciałabym wykorzystywać.
Moją książkową miłością są reportaże. Uwielbiam je czytać.
Ja jednak też mam ochotę sprawdzić się w reportażu.
Pomyślałam sobie, że skoro sporo z nas robi Białe Poniedziałki, a ja już zaczęłam pisać o swoich doświadczeniach, to… zapytam się na grupie.
Czy ktoś z Was – Drogie, Drodzy – zechciałby być bohaterem reportażu? Podzielić się swoimi doświadczeniami z innymi? Rzecz jasna, tekst ukazałby się jakiś czas po procesie, bo redakcja i inne sprawy. Nie mniej… tak sobie pomyślałam, że może to byłaby dla Was też wspierająca rzecz, oprócz tej grupy.
19:14 – post czeka na akceptację, a ja nie mogę w to uwierzyć… właściwie mogę, ale chodzi o to, że jestem głodna, i jestem z siebie bardzo dumna.
20:00 – tu już chyba nie mogę być dumna z siebie, ale nadal nie chcę zjeść. Pomimo tego, że na stół trafił alkohol. Kraken – rum z coca-colą. Siedzę z tatą i jego dziewczyną i rozmawiamy. O życiu. O polityce. O wielu rzeczach, których tu nie będę streszczać, gdyż to są prywatne rozmowy.
W momencie jednak w którym zaczęłam pić alkohol powinnam przerwać post, gdyż – to się kłóci. Post z reguły ma być na wodach, sokach, ale raczej nigdy na alko. Cóż, moja część perfekcjonisty nie pozwala sobie na zjedzenie czegokolwiek, ale żartujemy, że przecież rum to nie pożywienie, tylko napój. Niby tak, ale im dalej z rumem w żołądek, tym bardziej czuję się źle ze sobą.
Wiesz, sam w sobie alkohol nie jest niczym pozytywnym. I to nie o to chodzi, że alkoholizm niszczy rodziny. Raczej o to chodzi, że przez picie takich trunków różne dziwne byty mogą się pod nas podłączyć, a bycie totalnie nawalonym to nic przyjemnego.
Na szczęście – i zarazem o dziwo – trzy szklaneczki rumu z coca-colą jakoś mnie nie zapiły. Przypominam, że cały dzień nic nie jadłam, więc w pewnym momencie zaczęłam zachodzić w głowę, jakim cudem to się stało. Czyżby coraz częstsze picie…
Albo i nie.
Pisząc te słowa o 03:24 we wtorek mam poczucie, że organizm mimo wszystko trochę czuje się na kacu. Wiecie, gardło czuje się niewygodnie, tak przyciężkawo, a głowa również.
A ja jeszcze zamierzam nie iść spać, ponieważ mam zamiar się przestawić na dniówkę. Tak, wiem, siłowo, ale być może to jedyny sposób, by kolejne dni przebiegały w normalnym, a nie nocnym trybie.
Po północy, kiedy skończyłam gadać z ekipą, stwierdziłam również, że dalsze trwanie w poście a’la Biały Poniedziałek jest totalnie bez sensu. Zresztą i tak powinnam go przerwać w momencie picia alkoholu.
Tak czy inaczej, wyszłam na bosaka na ziemię i oświadczyłam, że kończę Biały Poniedziałek, że energię zebraną do 19:00 przeznaczam na moją intencję. O Boże! Jak ja się wtedy zajebiście dobrze poczułam.
A potem poszłam zjeść obiad, którym chciała mnie poczęstować dziewczyna taty.