To nie tak, jak myślisz, kotku
Jakaś praktyka nie rozwiąże Twoich problemów – choć oczywiście weźmie za bary energetykę i ją przemontuje. To widać po tych Białych Poniedziałkach i ja wiem, że wg wielu zasad jakiś-tam, powinnam zrobić rzecz tak a tak, i siak, i zacząć od nowa i tak dalej, i tak dalej… ale… po co się męczyć zasadami, które nie służą? Gdzieś tak od połowy postu przestałam nosić cokolwiek białego, bo bransoletki mi przeszkadzały, a nie miałam żadnego ciucha. Gdzieś tak pod koniec dałam się zrobić w bambuko przy alkoholu i byłam bardzo zła na siebie. Ale kontynuowałam, pamiętając głównie, że chodzi o głodówkę, to w głowie miałam „nie jedz, picie to nie jedzenie”. xD
Ojej, brzmi jakbym miała wyrzuty sumienia… czy siebie oszukiwałam?
Nie czuję się tak – szczególnie, że pod koniec Białego Poniedziałku poczułam w swojej świadomości ZMIANĘ.
Przypomnę intencję: ODWAGA, BY IŚĆ DO WŁASNEGO ŻYCIA.
By robić pewne rzeczy po swojemu i robić to, co się kocha.
Na początku myślałam, że dzięki tej intencji uda mi się wreszcie zdobyć jakąś pracę, że moja sytuacja finansowa się poprawi. Ale nic takiego się nie stało.
I nagle zrozumiałam.
To nie to, co miało się wydarzyć.
Żeby się cokolwiek wydarzyło muszę zrobić pewne czynności – napisać tekst, wysłać CV, posłać obrazy, napisać wiadomość, ogłoszenie, cokolwiek. Muszę rozplanować sobie cele i je krok po kroku realizować. I nie bać się… znaczy się – łatwo powiedzieć, bo strach chyba tu i ówdzie będzie występował zawsze. Ale ostatnio jest moda na „bój się i rób”.
Tyle że – między „bój się i rób” a „bój się i rób” JEST RÓŻNICA.
Bardzo prosta.
To tak jak z myślami – one zawsze będą, ale nie działają, jeśli się z nimi nie identyfikujesz. Latają sobie po świecie, nie zawsze są nasze, ale często nie sprawiają nam problemów, nawet, jeśli to jest „nienawidzę cię”.
Nie sprawiają, bo nie identyfikujemy się z tym.
Tak samo jest z różnicą między „bój się i rób”, a „bój się i rób”.
To pierwsze to moment, w którym identyfikujesz się ze strachem. I wtedy – naprawdę – następuje KATASTROFA godna jakiejś historycznej katastrofy. Rzecz w tym, że to, z jakiej energii coś robimy, ma znaczenie. Jeśli robimy coś ze strachem, to często gęsto nie kończy się to dobrze, bo strach jest wielki. I dopiero jak przestajemy go zasilać, jak już pokonaliśmy pierwszą przeszkodę, stajemy na nogach. Ale wtedy przechodzimy do drugiego „bój się i rób”. Może gdzieś w dole, w ciele czujemy ten strach, może gdzieś z boku w mózgu on jest, ale to już nas nie obchodzi. Obchodzi nas tu i teraz, to, co robimy, nasz cel. Czy ja się bałam egzaminu licencjackiego? Byłam strasznie podenerwowana na chwilę przed, ale problem w tym, że – przez trzy miesiące myślałam tylko o tym, że chcę mieć to gówno już za sobą. Byłam zmęczona psychicznie do kwadratu, a nie zdenerwowana. I wiecie, co? Nie uwierzycie: przestałam się znacznie denerwować, bo dostałam informacje, że będzie 4 na dyplomie. Taki był plan.
Jaki jest plan, ten, który mam, na siebie?
Nie mam bladego pojęcia.
A może mam, ale… go jeszcze nie realizuję. Czuję, że moje życie to gówno, ale czuję się często źle, jak rocznik 88′ bez leczenia na ADHD, ale co tam. Życie jest tylko jedno. Nie muszę się identyfikować z uczuciem gówna w środku. Ba, nie muszę zakładać, że będę miała co jakiś czas horrendalne spadki nastrojów.
I dopiero teraz uczę się życia.
* * *
Nie wiem, jak rozwiązać moje problemy z pracą.
Ale może… niespecjalnie powinnam się skupiać nad tym zagadnieniem?
Skoro je mam, to mam MNÓSTWO CZASU NA PROJEKTY.
Wszystko wyjdzie z czasem.
Nie muszę być jak Philip K. Dick, który żyje na kreskę i przez kreskę. Ten pan dużo pisał, zarabiał niewiele na swoich książkach, był jak taśma produkcyjna, ale narkotyzował się, miał schizofrenię (prawdopodobnie – ale wystarczy obczaić jego biografię, by mieć wątpliwości przez to, co mówił o nim psychiatra). I co? I pożyczał, dużo pożyczał od innych pieniędzy, ale ci wiedzieli, że zwrotów od niego nie dostaną, bo on żył pod kreską.
Natomiast wiem… wiem? Na pewno? Że mogę żyć tak, jak sobie założę. Wiem, że Terry Pratchett w pewnym momencie zarabiał TYLKO Z PISANIA. Marzenie każdego pisarza, prawda?
Tyle że myślę… może za dużo myślę właśnie.
Wiecie, z pracą to są pewne rzeczy, etapy, które pozwalają ciągnąć energię dalej. Na przykład – idź do pierwszej pracy, popracuj kilka lat. Tyle że u mnie praca ZAWSZE KOŃCZYŁA SIĘ UCZUCIEM BYCIA GÓWNA, bo mnie wywalano po trzech miesiącach, a bo się nie nadaję, a bo tamto, sramto.
Jednakże.
Pracując w tym roku nad uczuciem miłości do siebie i nad finansową obfitością zaczęłam lekko inaczej to wszystko postrzegać. Zauważyłam jedną rzecz – miłość… daje obfitość. Miłość jest wszystkim, jest zatem i obfitością. I nagle się okazuje, że człowiekowi na portfelu robi się… eee, ciężej? W sensie, portfel staje się cięższy od pieniędzy XD.
Prosić dalej nie umiem tak dobrze, jakbym chciała, ale to nie jest ważne.
Ważne jest to, że zauważyłam pewną rzecz – robiąc medytację miłości wszystko zaczyna się zupełnie MAGICZNIE UKŁADAĆ. I nieważne są etapy związane z pracą. Zresztą, to tylko założenia.
ZAŁOŻENIA ZAWSZE MOŻNA ZMIENIĆ.
Tylko trzeba wiedzieć dobrze, na jakie chcemy, no ale. Co przyjdzie, to będzie nasze.
W tej chwili kończę film („Renfield”, 2023, USA) i zdaje się, wracam do montowania „Agafe”, a potem…
Wiecie, potem wypadałoby rozplanować swoje projekty na etapy. Swoje cele, o których właściwie nie wiem, ale… jestem przekonana, że jednym z nich jest pisarstwo.
XVI – 13.11.2023
06:36
Wschód słońca nastąpi o 07:17. Planuję jeszcze dziś iść spać, potem zrobić rytuał dla przodków. No i… to jest ostatni biały poniedziałek, a potem robię reset i głodówkę w innym dniu. Choć korci mnie, by zostawić dwa dni, ale… no, mam trochę wrażenie, że może to być niebezpieczne. Zobaczę jeszcze, ale jedno jest pewne – potrzebuję zrobić dni dedykowane konkretnym intencjom. No, żeby nie tylko zadbać o swoje finanse, ale również i o miłość życia.
W zeszłym tygodniu walczyły we mnie dwa wilki: biały i czarny. W końcu biały wygrał, ale to była długa bitwa, a zaczęła się od środy chyba. W każdym razie tego dnia czułam, że chcę coś zrobić, czuję w kij silną potrzebę konkretnych działań. To było tak mocne, że…
…poszłam spać.
Nie, to nie ironia. Autentycznie – moc była silna, a ja nie wiedziałam, co u licha robić. Jakbym była jeszcze wystraszona. Ale dziś? Wiem, że w pewnych kwestiach nadal czuję opory, nie mniej… ułożyłam się w sobie. Zdaje się, że zrobienie wieńca na drzwi zrobiło mi bardzo dobrze.
A przez pozostałe dni byłam trochę nieprzytomna.
I w niedzielę zdecydowałam, że koniec, KONIEC SAMOUŻALANIA SIĘ. Trzeba działać, a zacznę w tym tygodniu. Teraz. Ten rytuał, i ten ostatni dzień Białego Poniedziałku, jest początkiem tygodnia, który jest początkiem praktyk duchowych. Wiem, bardzo trudno jest mi się zmusić do konkretnych medytacji, afirmacji czy innych, ale… zawsze są sublimale i zamierzam z tego dobrodziejstwa korzystać, ile wlezie. Bo o to chodzi, by sobie ułatwiać życie. No ;).
XV – 06.11.2023
06:25, wtorek
O 07:05 wschód słońca. Póki co – absolutnie nic się nie działo, ale w międzyczasie obejrzałam serial (wreszcie) i obczaiłam energię dni tygodnia. Jest to o tyle ważne, że jak zastosujesz systemowe kwestie, to system będzie ci służył, a nie przeszkadzał. Cóż, poniedziałek nie jest koniecznie najlepszym dniem do intencji „odwagi w pójście we własne życie”, ale… podstawowa praktyka to poniedziałek. I muszę wreszcie kupić jakieś białe coś do ubrania, ponieważ będę kontynuowała białe poniedziałki. I nie tylko ja, jak wnioskuję po czacie w ramach tej praktyki. Cóż, fajnie. Tak czy siak jestem głodna i nie mogę się doczekać bułek z czymś-tam, CHOCIAŻ myślę bardzo poważnie o kebsie, ale jezu, jadłam go w zeszłym tygodniu.
A dziś idę na film i to poważny, dobry, Scoerscego. Wow, nareszcie zobaczę masonów w akcji… dobra, mniejsza. Krwawy księżyc dopiero wieczorem, o 19, a ja do tego czasu mam nadzieję się wyśpię, bo wczoraj poszłam spać i się obudziłam o 12, ale przysnęło mi się do 17 xD. Dlatego nigdy nie chodzę na drzemki popołudniowe.
Co jeszcze… a, może to, że chyba jednak te Białe Poniedziałki działają. Tzn… ja nie wiem, mam wrażenie, że chcę iść w ruch, już mam odwagę się ruszać, ale brakuje jeszcze jakiegoś elementu. Bo gdy wczoraj (tzn. w BP) chciałam coś zrobić, coś napocząć, choćby i tylko hopo, to… no nie. Ciężkie i nie miałam ochoty, tak jakbym miała niedobór motywacji i tak jakbym miała uczucie ciężkości, zmuszania się do czegoś.
Ale mimo wszystko… w pracy też nam się często nie chce, a coś robimy, prawda?
18:58
Mój plan wziął w łeb – co było oczywiste, ponieważ w ramach niespania zaczęłam się strasznie męczyć i poszłam spać. Chciałam wstać o 12 i byłoby tak, gdybym… nie przysnęła xD. W ten sposób, tradycyjnie, dopiero zaczęłam dzień.
W międzyczasie znalazłam informacje o tzw. energii dni tygodnia i sobie zadałam pytanie, czemu tego nie znałam – bo wiecie, być może Biały Poniedziałek byłby… właściwie to mam wrażenie, że w trakcie tej praktyki, z tą intencją, przepracowałam głównie własny cień. Nie wiem, może szukam na siłę czegoś do poprawki. Wiesz, Królowo – takie przyzwyczajenie perfekcjonisty. Że chcę, by wszystko było od razu i naraz.
6:41
Coś musi się dziać, a jest 6:41. To głównie dlatego, że nie spałam i nie zamierzam iść dziś spać ze względu na film Scoerscego, na który jutro planuję się wybrać. Jestem świadoma, że jeśli rano wkroczę do kina, to będzie mniej osób, niż wieczorem, zwłaszcza, że jutro tzw. tanie wtorki, czyli za półdarmo. Tak czy inaczej, 17 złotych za seans 3,5 h plus reklamy, wydaje się być opłacalne. Kurde, a potem jeszcze jest powieść na podstawie… a nie, to film jest na podstawie, ale obu jestem szalenie ciekawa, mam nadzieję, że będzie wersja audiobooka :).
Tak czy siak – mam nadzieję, że dam dziś radę.
Jestem po śniadaniu… ale nie ma jeszcze wschodu. Ten dopiero o 07:04 i się zbliża, widać to za oknem. Ale wczoraj też niewiele zjadłam, bo płatki z mlekiem i tyle. Średnio to dało efekty, a dziś nie chciałam się męczyć. Jest 9 C na dworze, no i liczę, że jakoś to wszystko przetrwam.
Tymczasem słucham „Wolnych Ciut-Ludzi” Terry’ego Pratchetta i to ładna bajka ze Świata Dysku, ale o tym wszystkim opowiem ogólnie na blogu, bo teraz mózgownicy już się średnio chce analizować i jego życie, i życie własne.
Dobra, to może faktycznie dam intencję już… w sumie, co za różnica, czy 10 minut w tę czy w tamtą XD.
XIV – 30.10.2023
02:55
Teoretycznie wytrzeźwiałam. I tak sobie myślę, że jeden pies. To znaczy – do drugiego moje jedzenie będzie wyglądało bardzo słabo. Mam 1 torebkę kaszy o ile pamiętam i przeterminowaną torebkę zielonej soczewicy, na którą nie mam ochoty. W ogóle chyba na nic konkretnego nie mam ochoty. Auć.
Zaraz się kładę i pewnie wejdę w świat Kramu.
01:02
Słychać wycie? Znakomicie. Rewelacyjne dwa zdania na rozpoczęcie jakiegoś rozdziału w książce albo coś. Coś takiego symbolicznego i mocnego. Dlaczego tego nie słychać w newsletterze dla królowej? Bo jestem pijana w trzy dupy.
01:08
Ok. 21 tata zapodał mi drinka.
Potem wszystko się rypło – ponieważ co to za głodówka na alkoholu?
OK – więc powiedziałam sobie, że kończę ten poniedziałek, energię przeznaczam na odwagę. Ja wiem, że miałam wybór. Wiem… ale dupa.
Tak czy siak zjadłam jeden albo dwa kawałki ciastka upieczone przez Małgośkę – nie pamiętam, ile ich było, ale było smaczne. Coś tam z owocami i że niskie ciasto. Smaczne.
A, powtórzyłam, że było smaczne, pewnie trzeźwi czytelnicy to zapamiętali.
Problem w tym, że jak na trzeźwo, tak i na nietrzeźwo.
Tak, tak – przed alkoholem się popłakałam, po alkoholu się popłakałam.
Że życie jest gówniane i dlaczego w ogóle żyję.
Wspaniały tok rozumowania.
A nie jestem śpiąca, na szczęście prysznic trochę to naprawił.
Gorzej, tragedią jest, że pomyślałam sobie, że chcę, by mnie zapamiętano jako wspaniałą pisarkę. Nie sprzedawczynię jakiegoś gówna, a wspaniałą twórczynię tworzącą piękne światy.
I pewnie nie dane będzie mi to przeżyć.
Zajebiście…
Dobra, idę… cośtam. Do później.
19:00
Biodro mnie boli, z gardłem też nie najlepiej. W przypadku tego ostatniego może to być związane z czytaniem „Agafe”. Niestety, coś dziś nie poszło. Rozumiem, że za drzwiami jest hałas, nie mniej nie wyrobiłam się w okienku, kiedy nikogo nie było i była cisza, dzięki której mogłam na spokojnie ogarnąć rozdział. Inna sprawa, że czytając miałam nieprzyjemne wrażenie, że to totalnie nie idzie i że mogłabym czytać bardziej emocjonalnie, niż botowo. Z drugiej jednak strony ja nie lubię jak narrator mi napierdala emocjonalnym tonem treść książki, jakoś wtedy nie mogę się skupić na słuchaniu. Ironia, co? Może wszystko przez tych lektorów… nie mniej, poszłam do łazienki, bo tata wezwał do umycia szpachelki od miotły – była zabrudzona kij wie czym, wyglądało to jak ta czarna maź, co spada z dachu jak jest gorąc. No, jak jej tam było… tak czy siak się popłakałam. A popłakałam się nie dlatego, że tatuś mi coś kazał, tylko czuję, że to wszystko absolutnie nie że nie ma sensu, ale jest zablokowane. Właśnie, czuję, że mam takie zablokowane, jakby dom blokował moje życie czy ciul wie. No to się popłakałam. Niefajne uczucie, ale znowu weszłam w tryb nieszczęśnicy i już mi się nawet nie chce sprzątać, chociaż – no, w szafie poukładałam. Eeeh….
15:04
Nic się nie dzieje. Absolutnie nic się nie dzieje, a jestem po kakale. Rzecz jasna mam w sobie dwie strony i słucham „Koledzy Leszka Millera” Ale Plamy. Ach, to był program. Dziś już się takich satyrycznych programów nie robi. Teraz (znaczy wczoraj, jak znalazłam to pierwszy raz) rozumiem, czemu Jacek (brat) oglądał ten program, a ja nie bardzo rozumiałam, o co łazi. Tak czy siak, wracając do dwóch stron, bo nie skończyłam wątku. Otóż, w pokoju mam burdel jak stąd do Norwegii. I chętnie bym się ubrała, ale nie chce mi się myć. Generalnie, chętnie bym zrobiła coś konkretnego, ale nie mam pojęcia, co. Generalnie, Panie Generale, chyba mamy tu tryb między działaniem a przyzwyczajeniem się do nic-nierobienia.
Wczoraj oglądałam film, zresztą codziennie oglądam filmy. Ten to był „Kokainowy miś” i całkiem nieźle się przy nim bawiłam, bo takiego właśnie głupkowatego slashera potrzebowałam. Czy jestem fanką gatunku? A nie wiem, ale wydaje mi się, że wchodzi mi lepiej, niż większości. Chyba. Mniejsza.
Może by tak przeczytać „Agafe”?
Of course, jak tato… nie, nie jak tato.
W sobotę przerwałam czytanie, bo nie czułam się na siłach, byłam po sprzątaniu i w nerwach i miałam ziarenko wątpliwości w sobie. „I tak nic nie wyjdzie z czytania / czytam jak robot”.
No ale już ledwie trzy rozdziały zostały do końca, to pewnie projekt skończę.
Może jednak pójdę się obmyć, to nic złego, a świadczy o dbaniu o siebie.
Wczoraj tato wrócił i na początku nie chciałam wyjść z pościeli, ale myślę też, że po prostu mi się nie chciało. Taki tryb doliny mi się wziął… i jeszcze raz postanowiłam w pewnym momencie to zakończyć.
Chyba wszedł dobry nastrój.
A żeby mu pomóc, to może wypadałoby się umyć i ogarnąć pokój? Jest to w końcu jakieś działanie. I to bardzo konkretne.
„Agafe” poczeka, ale czuję w kościach, że jak najbardziej będę chciała ją dziś przeczytać, w sensie, ten jeden, konkretny rozdział.
Nie wiem, czy te poniedziałki mają sens. Znaczy – pewnie mają.
A propos tego dziennikarskiego wątku, to… miała rację.
Ale może od początku, wróćmy do sprawy z Leilani Szajek. Ja widzę, jak ludzie się wspierają, jak ludzie omawiają między sobą kwestie oszustw poczynionych przez tą babeczkę. Tak przynajmniej wygląda z grubsza narracja i wcale się nie dziwię. I wiesz, co, kochana? I spływa to po mnie trochę jak woda po kaczce. Mam wrażenie, że ci ludzie musieli zostać wkręceni w tę historię. Że to wszystko stało się na własne życzenie. Jasne, jako dziennikarz mogę ochronić, mogę ostrzec, ale czy naprawdę? Przecież nie zbawię świata. Co więcej, co z tego, że napiszę coś-tam, jak z jednej strony wyleje się fala hejtu, a z drugiej… nie przeskoczę tego, że ktoś się nabierze na jakieś rzeczy.
Więcej, w ezo to wygląda okrutnie.
Łapiesz się na kogoś, bo cię urzeka – a następnie dostajesz lekcję ostrą. A jak za mało ostra, to jeszcze raz się łapiesz. Ewentualnie masz jakiś problem psychiczny ze sobą, bo wydanie ponad 1000 złotych na kurs, który nie jest kursem, może wpłynąć fatalnie na samopoczucie. Ale… ja się nauczyłam.
Nauczyłam się, by w ezo nieszczególnie komuś ufać. Znaczy – ufać mogę, ale wybierać staranniej przewodników już potrafię. To nie są ludzie z pierwszej lepszej łapanki. Ale ile lat mi zajęło proste zrozumienie jednej zasady.
OBSERWACJA. Przede wszystkim obserwacja i dystans.
I kiedy moje serce czuje – ale tak naprawdę czuje pociąg, to wtedy łapię się „ok, kupię kurs! Zobaczymy, co z tego wyjdzie”. I ostatnio mam tak, że kurs naprawdę ładnie wychodzi.
Wiesz, bo w tym wszystkim wbrew pozorom nie chodzi o pomaganie, ani nawet o wspieranie ofiar. Chodzi o ocenianie czyjegoś dorobku. Tak, osoba, którą zapytałam o to, czy zechce skomentować Leilani miała rację. Absolutną rację, ale to moje serce poczuło w czwartek.
Nie nadaję się na dziennikarza śledczego nie dlatego, że nie mam drygu czy psychiki twardej jak żelazna dupa. Ale po prostu dlatego, że nie zależy mi na śledzeniu osób, robieniu imprezy od której wybuchnie internet, i wiesz… nie mam sił do oceniania innych.
No bo przecież nie chodzi o ocenianie innych światopoglądów, cudzego życia.
Ach, literki chcą trochę pisać bałaganiarsko i bez sensu.
To może przerwę i napiszę wieczorem? Może po prostu pójdę się umyć i zamiast być w… ach, jeszcze jedno.
Wczoraj wieczorem napisałam na swoim insta tekst, który może i jest ładny, ale świadczy o tym, że jestem w lekkiej czarnej dupie. Jednakże, jakoś tak podziałał, że weszłam w pozytywną energię. Wow, to było niesamowite. Jakoś mi lżej na sercu, że mogę decydować o kolejnym ruchu.
Prawo Założenia jest cudowne, wystarczy z niego korzystać. Ale w momencie wyrażenia chęci… poczułam też taką dziwną rzecz, która być może wynika z samooceny. Otóż: ale jak zmienić założenie? Jak uwierzyć w coś nowego? Czy potrafię?
I z tym pytaniem na razie Cię zostawię.
Czwartek, 26.10.2023
00:50
Tu już nie ma żartów, mocny proces trwa. I chce mi się płakać, chociaż pocieszającym jest fakt, że zostały mi bodajże 3 Białe Poniedziałki. Czyli finalizacja tego wszystkiego, co wiąże się z pisaniem, twórczością.
Bo mogę oczywiście pracować gdziekolwiek – jako florystka czy jako kadrowa, to nie ma znaczenia, generalnie chodzi o założenie, że praca jakaś będzie. Być może powinnam założyć, że mam jakąś pracę, ale nie wiem, czy w tej chwili mam na to siły. Najpewniej nie, skoro na koncie 5 złotych do końca miesiąca, a zbiera mi się ogólnie na syndrom „świat jest okrutny, mam stan depresyjny”. Co prawda walczę z nim w miarę skutecznie, pracując nad licznymi recenzjami filmowo-serialowymi, ale to wszystko.
Natomiast patrząc i na komentarze (tylko dwa) i wyświetlenia ostatniego filmu (nie sprawdzałam jeszcze) na kanale FilmS, który prowadzę, mam wrażenie, że nie radzę sobie ze sławą. Ha ha ha – koń by się uśmiał. Jaką sławą? Człowieku, to jakieś skromne wyświetlenia i komentarze, gdzie ja do największych jutuberów polskiego światka filmomaniaków.
Ale to dobrze, że to wyszło, bo być może jest to właśnie sygnał, że to, to w rękach mam ten hamulec, że to jest ten właśnie hamulec i należałoby go wyrzucić za okno.
Natomiast z pisaniem jako takim sprawa jest trudniejsza.
O wiele, wiele, trudniejsza.
Widzisz… chcę pisać książki i one będą. Oczywista sprawa.
Problem w tym, że książki fantasy to książki fantasy.
A ja… widzę w sobie twórcę, który może po prostu dawać fajne treści na internetach. Mówię tu nie tylko o recenzjach, ale także poważnych materiałach dziennikarskich.
Docieramy do sprawy, która mnie gnębi od wczoraj, bo z jednej strony nie rozumiem, a z drugiej – doskonale wiem, o co chodzi. I te dwie domeny się ze sobą kłócić.
Dziennikarstwo to jedna z najbardziej szalonych rzeczy tego świata.
Wyjaśnię to tak.
Kiedy zapytałam osoby, czy chciałaby mi zrobić komentarz do sprawy o Leilani Szajek, to okej – dostałam odmowę. Sęk w tym, że tu się stworzyło coś takiego, jak rozmowa w temacie „a po co to robię”.
Widzisz – dziennikarstwo ma może dobre założenia. Przecież podstawą jest informacja. A nawet nagłaśnianie spraw tak, by sprawy wreszcie mogły się rozwiązać. W ostateczności, stawka jest bardzo duża: DOTARCIE PRAWDY DO LUDZI.
Dlatego szanuję i podziwiam osoby, jednostki, które przede wszystkim pracują w USA jako dziennikarze śledczy. Mimo wszystko, uważam, że ta specjalizacja jest jedną z najtrudniejszych i zarazem najpiękniejszych. Dostarcza prawdy i wymaga dupy ze stali. Dlaczego z USA? Dlatego, że to tam narodziło się najlepsze dziennikarstwo śledcze, prawdopodobnie złote lata to lata 90′. A przynajmniej było w ciul dużo filmów o śledztwach dziennikarskich w tym dziesięcioleciu. No, nie mniej, wróćmy do tematu.
W Polsce dziennikarzem, którego szanuję jest Zielke – on jednak chciał się wynieść z tej dziedziny i być ghostwriterem. I był, tyle że powołanie wzywało.
Więc znowu – zaczął opowiadać o problemie społecznym, jakim jest pedofilia wśród środowiska artystycznego.
Może za bardzo się wszystkim przejmuję, a może nie.
W gruncie rzeczy, osoba, którą wcześniej wspomniałam, powiedziała mi jedną rzecz. Najlepiej pisać o sobie i nie mieszać do tego innych.
Ale…
Ja rozumiem.
Rozumiem, że niektóre rzeczy mogą wywoływać w nas rozbicie samooceny.
Sęk jednak w tym, że ktoś, kto jest z powołania dziennikarzem wcale nie myśli o sprawie w ten sposób. Hej, wystarczy posłuchać Zielkego. On chce POMAGAĆ. Nie jebać oprawców, tylko pomagać, wspierać. Od jebania jest policja, tak swoją drogą. Tak czy inaczej, dziennikarzom śledczym chodzi o to, by PRAWDA WYSZŁA NA JAW.
Prawda jest taka – gdyby nie śledztwa wokół pedofilii, to ofiary NIGDY by nie znalazły sprawiedliwości, jeśli można tu mówić o jakiejkolwiek sprawiedliwości.
A Barbara Bilda dlaczego zginęła? A dlaczego giną dziennikarze śledczy? Bo PRAWDA jest wymagająca.
Nie zrozum mnie źle – nie chcę ginąć XD.
Chcę po prostu tworzyć wartościowy content, tylko tyle i aż tyle.
Ale wiem, że opowiadanie o sobie to jest taka postawa egotyczna.
Jasne, można się bawić w różowe kwiatki, opowiadania o tym, jak chłopczyk zgubił kasztany i ktoś je znalazł i mu je oddał. Super. Takie historie też powinny znaleźć ujście w publice, bo czemu nie? Nastrajają pozytywnie i jakoś tak bardziej chce się to wszystko czytać.
Nie mniej…
Wydaje mi się, że jeśli nie będziemy poruszać ważnych tematów, to nie będzie debaty publicznej. Jeśli nie będzie debaty publicznej, to teksty nie podziałają na świadomość i niewiele się zmieni.
Tak – media, filmy, tworzą założenia.
Tak – mogą opisywać wszystko w manipulacyjny sposób, to w końcu czarna strona dziennikarstwa. Nie czarujmy się; dziennikarstwo w Polsce trudno nazwać dziennikarstwem przez duże D, po prostu ludzie dają dupy. Nie wiem, czy to przez ego, brak zrozumienia, co oni robią innym, czy po prostu pieniądze. Nie obchodzi mnie to.
Ja wiem, że ocena, osądzanie kogoś może spowodować, że mnie kopnie później tzw. karma. A może i nie. Chuj wie, tak naprawdę, to wszystko zależy od tego, jaką mam energetykę. Chyba.
A może… może powinnam napisać posta na grupie Sekwencji Zmian? O dziennikarstwie i moich wątpliwościach? Znaczy, Ty pewnie nie wiesz, co to jest Sekwencja Zmian. To taka pani, która w świetny sposób prowadzi grupy rozwojowe. Naprawdę praktyczne, naprawdę dużo można się z nich dowiedzieć.
Ostatnio przeczytałam bardzo ważną u niej rzecz: że karma nie istnieje (wiadomo), a zwrot energetyczny to właściwie nie tyle zwrot, ile… hm, bo mamy w sobie energię, która wibruje, ne? Ona ma jakieś tam herze, ogólnie prosty umysł określa ją jako negatywna i pozytywna. Jeśli wibrujesz źle – będziesz przyciągać zło; jeśli wibrujesz dobrze – będziesz przyciągać dobro.
Hmmm….
Te dwie postawy są ze sobą sprzeczne.
Ciekawe, bo to chyba powinnam wybrać założenie wobec mojej twórczości.
Ależ, absolutnie; nad tym tematem zastanawiam się tylko i głównie dlatego, że wchodzenie w jakieś tematy wymaga cierpliwości, a także ODWAGI. Odwagi do własnego życia, by tworzyć ciekawy kontent. Ale ludzie nie będą chcieli oglądać nudnych filmików wyjaśniających, czym jest prawo założenia. Mało tego – jeśli mamy do czynienia z Leilani Szajek, to wydaje mi się, że warto tu dostrzec, że coś jest nie tak i ostrzec ludzi, którzy już i tak zebrali się w pokaźną grupkę i wszem i wobec ogłaszają, że zostali oszukani. I jasne, wielu spraw duchowych nie rozumieją, ale Leilani dając takie właśnie ceny swoich „kursów” oraz mówiąc całkowicie pomieszane rzeczy, powoduje właśnie takie efekty.
Czy… no właśnie.
Kochana, pewnie chciałabyś być ostrzeżona przed oszustem z ezo. Pewnie chciałabyś, by odbywała się duża debata publiczna nad niepełnosprawnością w Polsce. Ale kto miałby ją wywołać? Przecież nikt w tym kraju nie słucha niepełnosprawnych. Nawet dziennikarze mają trudności przebić się z tematem do mainstreamu. Ale można próbować, bo świadomość zmienia WIELE. I mówię tu o zbiorowej świadomości, taka też jest.
Wtorek, 24.10.2023
Obudziłam się. Powiedziałam sobie: kończę Biały Poniedziałek i energię przeznaczam na odwagę, by pójść do własnego życia. I zasnęłam xD. Obudziwszy się czułam się obolała – na plecach – ale… też czułam, jakby coś ze mnie zeszło i jakbym miała mniej na sobie ciężaru.
Potem stwierdziłam, że trzeba by porobić jakieś rzeczy w kwestii Leilani Szajek. I… no właśnie, tu zaczęło się dziać.
Pomyślałam, by zapytać pewnej osoby, czy chciałaby skomentować temat. Ta mi odmówiła, ale jedno trzeba jej przyznać – podała bardzo ważny powód, który uruchomił taki ruch w procesie.
Dokonało się, nie chcę pisać o innych?
Tak czy siak, ten ruch przejawił się tak, że się popłakałam.
Na chwilę obecną mam w mózgu burdel.
I poczucie zadowolenia.
XIII – 23.10.2023
23:25 – moja próba obejrzenia „Draculi” Brama… znaczy Coppoli spełzła na głupawce, więc sobie daruję, bo dziś zbyt dobry humor. Jutro dooglądnę, przynajmniej nie będę cierpiała widząc posiłki Johnathana i może będzie mniej śmiechu z powodu fryza Draculi :).
22:10 – no i załapałam się na głupawkę. Taką zwyczajną, bez specjalnego powodu.
21:23 – napisałam do Leilani Szajek z zapytaniem. Czekam na reakcję. Po drodze zrobiłam herbatę i przyszło mi, żeby Korwinowi wysłać film, który zrobiłam o nim ostatnio. Przyznam, że jego ego powinno być zadowolone, ponieważ zwracałam uwagę na kilka rzeczy. Natomiast, przy wysyłaniu zapytania czułam niedowierzanie, ekscytację i taką dziwną radość-ciekawość, czy coś z tego będzie. DAAAAAWNO TAK NIE MIAŁAM! Ależ to piękna emocja! Wow!
20:20 – zimno w nogi, zimno w ręce. Podobno to normalne, z tego co widzę na czacie od Białego Poniedziałku. Tyle tylko, że w ogóle go nie czytam. Cóż… i nie będzie wywiadu z twórczynią tejże inicjatywy, bo ta po prostu nie chce. Bywa i tak, za to otwieram się na całkiem nowe… znajomości? Dziwnie to wszystko zaczyna wyglądać. Wjechałam w temat polityki i nie mogę się od niej odczepić. Słowo daję, niektóre rzeczy wydają mi się fascynujące. Interesujące jest to z tego powodu, że ja zwykle od polityki stronię. Nie mniej, jest jedna kwestia. Podstawowa. Chcę pisać, tworzyć podcasty, chcę dawać ludziom wspaniały przekaz. Taki na przykład, że musimy mieć pamięć historyczną i propagandę historyczną, musimy mieć pamięć polityczną. Nie, nie chodzi o to, by wchodzić emocjonalnie w politykę. Chodzi o to, żeby to wszystko w głowie sobie poukładać i pójść naprzeciw własnym, narodowym traumom. Słyszałam ostatnio, że jeśli będziemy się poddawać takim emocjom, nieprzerobionym sprawom karmicznym, to będzie się to ostro dawało znać w polityce właśnie, która jest swego rodzaju katalizatorem do wydarzeń państwowotwórczych czy jakoś tak.
W takich dniach, jak Biały Poniedziałek przypominam sobie niesamowicie o misjach. Wiesz… chciałam o Leilani Szajek – pewnej oszustce z ezo – napisać, stworzyć film. Dostałam okazję, bo ktoś mi zaufał i postanowił przesłać odpowiednie materiały. Przyznam, że wtedy, gdy to wszystko pooszło ostro, że Wszechświat mnie wsparł darmowymi materiałami, nie byłam jeszcze gotowa. Ale teraz? O matko, teraz tak. Czuję, że coś przeszłam i że czas najwyższy nad tym popracować. Uczucie, że mogę to zrobić pojawiło się kilka tygodni temu – bo ja wiem, dwa, trzy, powiedzmy, ustalmy to dla dobra naszego tekstu. Teraz natomiast Krzysiu zaproponował, bym napisała do polityków, nie tylko z Konfederacji. A zresztą, poczytaj sobie:
– W ogóle myślę, że warto by było znaleźć kontakty do jakiś polityków, niekoniecznie Konfederacji – powiedział. – Każdej opcji.
– Ale myślisz, że mając 7 subów mam szansę na jakąś rozmowę z kimkolwiek?
I nagle do mnie przyszło wspomnienie Debiutextu. Ciekawe. Ten magazyn prowadziłam lata temu, ale właśnie do mnie przychodzi zawsze, kiedy boję się napisać, poprosić o coś. A założenie mam takie – zawsze, gdy poproszę, przesyłają mi książkę do recenzji. Czemu by nie mieć założenia, że zawsze, gdy kogoś zapytam, ten ktoś przynajmniej się zainteresuje? Nie mogę wpływać na wolę innych osób, ale mogę założyć, że będę trafiać do osób, które chcą ze mną rozmawiać. Oczywiście, jestem świadoma, że dziennikarstwo wymaga trochę więcej, czegoś więcej. Na przykład wiary w to, że jakoś jednak dobrze będzie. Dobra, żartuję. Nie wiem, co ma piernik do wiatraka.
Nie mniej – po pytaniu Krzysia poczułam ruch do działania! Więc napisałam do Leilani Szajek, żeby mogła się wypowiedzieć w filmie. Więc zaraz napiszę do JKM, żeby go zapytać… właściwie nie wiem, o co. Jestem bardzo ciekawa pewnych aspektów jego pracy, ale… wiesz, to jest trochę tak, że jakby jego charyzma jest niesamowita. On jest felietonistą, który bawi się w politykę. Ale żeby było zabawniej: w ogóle tego nie ukrywa, mówi, jak jest. A i tak wszyscy się temu dziwią, nie dowierzają i to trochę jak do ściany mówić XD. Nagle wszyscy zaskoczeni, bo JKM nie wygrał wyborów… bo coś walnął. Ajajaj. Co za niespodzianka, która odbywa się za każdym razem co 4 lata, przy wyborach parlamentarnych i tak od trzydziestu lat. No, rzeczywiście niespodzianka jak stąd do Marsa.
16:19 – niewiele zrobiłam, a zaczynam być znużona. Trzeba się zabrać za audiobooka i przestać myśleć o Januszu Korwinie-Mikkiem. Serio, ja wciąż śledzę tego faceta, to taka pożywka rozrywkowa, ale też czasem facet walnie takie teksty, które mnie urzekają. Gorzej, że całkiem serio zaczynam myśleć o wywiadzie. E, a ja mam tylko 7 subskrybentów… I na twittera nie mogę wleźć, bo to masońskie gówno xD. Dobra, idę czytać audiobooka, bo samo się nie zrobi. Przynajmniej wiemy, kiedy zajęcia z florystyki. A poza tym to zaczyna być mi mocno zimno w nogi i w ręce, ponieważ dzisiaj głodówka i ponieważ kobiety szybciej marzną, a na dworze wcale ciepło nie jest, choć w domu 20 C.
13:47 – Uuuufff… Udało się dowiedzieć, co z florystyką, udało się odebrać internety o wyższym limicie, ale nie udało mi się ich zainstalować. Jeszcze pewnie parę rzeczy do zrobienia, może się wyrobię. Póki co pracowałam nad filmem o manipulacji TVN wobec Korwina i powiem Ci, że gdzieś z tyłu głowy pojawiają się wątpliwości w stylu: czy to nie za mało, czy może powinnam coś dopowiedzieć, a może to bzdury… no, ale staram się to wszystko zlewać. Będzie dobrze :).
09:48 – Nie będzie florystyki w tym tygodniu, bo będzie 9-go. Już ustawiłam przypomnienie w telefonie, więc powinno być dobrze.
07:44 – mam znakomity humor. Poszłam po rozum do głowy rano i popisałam sobie o Agafe. Całkiem nieźle szło i oczywiście przerwałam, gdy się scena/motyw skończył. Ale i tak jestem zadowolona. Ponadto… no, zobaczymy, jak pójdzie ten biały poniedziałek. Trochę jest do zrobienia – ogarnąć kuriera, policealkę (florystyka), a także obrazy, które wysłałam do komisu.
17.10.2023 – WTOREK
Jestem przekonana, że to przez Białe Poniedziałki. W mojej głowie dokonał się przełom, w którym… w którym zaczął być ruch do życia. Ale – jak powiadał klasyk – do rzeczy.
– Masz to samo, co ja – powiedziała Asia. – Jak przyjechałam do Australii, miałam tak samo. Wtedy koleżanka powiedziała mi: najpierw zarób, potem myśl.
Gdy wstałam, to miałam niesamowicie dobry humor. Organizm z jakiegoś powodu stwierdził, że chce mu się sikać co 5 minut. Wprawdzie potem niby się uspokoił, ale w tej chwili znowu. I nie bez powodu.
To ruch do życia poszedł.
Postanowiłam, że oleję problematykę socjalu.
Że najpierw zarobię, a potem pomyślę.
Napisałam na kolejnej grupie prawniczej o mojej sprawie. Tam mi wszystko ładnie wyłożono jak na tacy. Okazało się, że mogę mieć mniejszy zasiłek stały, ale… to wszystko zależy od tego, jak zinterpretuje MOPS.
Nie mam już sił użerać się z wilkiem.
JA CHCĘ ŻYĆ!
Przełom – podjęcie decyzji.
Mam w dupie socjal.
Po prostu.
Wyślę te obrazy wraz z umową pierwszego listopada, a potem zobaczymy. Wszak – umowa to jedno, a zarobienie to druga sprawa. A ja będę miała wielką, ogromną frajdę, że ktoś zobaczył i być może kupił.
Nie mogę się bać ruchu do życia.
Ale… bałam się dziś kwestii finansowej, bo 50 złotych w portfelu i marnie to wygląda. A musiałam wydać trzy złocisze, żeby pojechać zrobić ksero dowodu osobistego, co mi się nie udało, ale za to… siadam ja se w tramwaju i obserwuję te wszystkie ładne, zwyczajne widoczki z okna. I tam, za oknem, pojawił się taki 13-latek. Spojrzał na mnie, pomachał, odmachałam mu, i wysłał mi buziaka xD. Ej – ale to było słodkie. Serio, ja poczułam takie ciepło na serduszku i już potem dalej się uśmiechałam, mimo że do ksero nie zdążyłam. To mi przypomniało, że przecież wszystko zależy od naszej reakcji, wewnętrznego stanu, że warto się uśmiechać tak czy siak. Chłopaku – jeśli to czytasz, to dziękuję za to.
XII – 16.10.2023
20:47 – w pewnym momencie tak zamuliłam, że przez kilka godzin grałam w głupią grę i słuchałam Maashy. Bardzo inteligentne, powiedziałabym, zajęcie. Ale… Wyniki wyborów stają się coraz konkretniejsze i ciekawsze. Okazuje się na przykład, że mniejszość niemiecka NIE BĘDZIE MIAŁA SWOJEGO PRZEDSTAWICIELA W SEJMIE. Bardzo dobrze. Generalnie jest też inna dobra wieść – Konfa uzyskała więcej mandatów w sejmie. A potem… wyłączyłam Maashę i postanowiłam pogrzebać w internetach w sprawie niepełnosprawności i ich świadczeń. Sęk jednak w tym, że jedyne co z tego wynika, to to, że mamy W CHUJ SKOMPLIKOWANE PRAWO, a mnie zaczęło bardzo poważnie wywalać w sprawie pieniędzy. Oj. Trochę strach, że urwą pieniądze, a trochę z innego powodu chyba. W każdym razie, strach może przed zmianami? Gardło mnie zaczyna boleć i pójdę już raczej spać, bo jestem zamulona, nieszczęśliwa i zmęczona. Tak, cały dzień nic nie jadłam, generalnie nie mam siły na filozofie różnego typu, więc… no, idę spać. Może Kram mnie uszczęśliwi. Ajajaj. Fantastycznie, popłakałam się. Tak z dupy. Do diabła z tym wszystkim, niekoniecznie z Polską. Dobranoc, czy co Ty tam masz, Królowo.
Aaa, byłabym zapomniała. Bo jak mam pisać wszystko, to mam pisać wszystko. Generalnie przy graniu w gierkę też mi wywaliło, bo jak słuchałam Mashy i grałam, to pomyślałam, że mam za mało internetów, chociaż ten dobrze działa, ale wiesz, takie rzeczy szybko się spalają. Generalnie powinnam załatwić też kwestię Skyshowmax, bo zapomniałam, że do zapłaty jest, a wyciągnęłam już pieniądze z bankomatu, w ogóle do końca miesiąca zostało mi jakieś 50 złotych. Kiedy to się skończy, tego nie wiem – nie mniej problem jest. Tak czy inaczej, w styczniu pewnie otrzymam od nierządu, a ściślej od MOPSu list związany z zasiłkiem pielęgnacyjnym. Hm, nie podoba mi się, ale co poradzić, trzeba będzie ogarnąć sprawy. Generalnie, to chyba pokazuje, że się boję, ale wracając do internetów, muszę przejść na wyższy pakiet. Eeeh, chyba po prostu wyślę im (tym z kawiarni od obrazu) umowę i obraz. Może po prostu zbyt kombinuję, chcąc wiedzieć, co z zarobkowaniem. Cóż… nie wiem, idę spać, bo zaczynam myśleć w skrajnie niebezpieczny, czyli negatywny sposób. Dobranocka.
15:44 – zimno mi. Jestem głodna. I powiem Ci, że widząc godzinę pocieszam się, że właściwie już niewiele zostało do jutra. Jakoś dam radę, jak zawsze, chociaż zimne dłonie i nogi nie pomagają. Idę zalać herbatę. W międzyczasie zamiast robić cokolwiek konkretnego, to słucham Maashy – komentatora politycznego i ciekawie się robi. Napisałam na grupie bezpłatnych porad prawnych prośbę, by X mi wskazał podstawę prawną do tego, co napisał. Chodziło tylko o to, by post się wybił na górze. Cóż, może napisanie wczoraj postu nie było najlepszym pomysłem, bo w niektórych miejscach ludzie stali DO TRZECIEJ W NOCY, by zagłosować. PRAWDZIWE ŚWIĘTO DEMOKRACJI i jestem z narodu dumna.
12:50 – Konfederacja przegrała, ale może wygrać w tym sensie, że mimo porażki i tak wprowadzi więcej posłów do sejmu. Generalnie ja w trakcie wyborów doszłam do wniosku, że w Sejmie/Senacie potrzebna jest osoba, która zadba o osoby niepełnosprawne. Na razie cisza sza, nikt się tym nie zajmować. Głosowałam co prawda bardziej na PJJ, brałam pod uwagę na Konfę, ale… jestem wyborczynią. Jestem obywatelką. Więc stwierdziłam, że po oficjalnych wynikach, kto wejdzie do sejmu napiszę do lewaków ze swoimi problemami. Trzeba jakoś zadbać o swoje interesy na razie, a jak na razie to wszyscy o niepełnosprawnych zapominają. I tak naprawdę nie ma organizacji, która zajmuje się zmianą świadomości nt. życia niepełnosprawnych, którzy w rzeczywistości są pomijani. Ale perspektywa prowadzenia fundacji/stowarzyszenia czy do sejmu wydaje mi się na tę chwilę nieprawdopodobna. Aczkolwiek życie jest pełne niespodzianek, więc…
Jedno mnie martwi.
Na bezpłatnej grupie „Bezpłatne porady prawne” nikt mi wprost nie odpowiedział, czy mogę dorabiać obrazami do swojej socjalnej renty. Słabo, bo ta kwestia spędza mi sen z powiek. Nie wiem, kto mógłby mi odpowiedzieć na to pytanie. Boję się, że jeśli zadam je pracownikowi socjalnemu, to on mnie wywali z dotowania. Więc jest słaba sytuacja, bo z jednej strony chciałabym się wreszcie usamodzielnić, a z drugiej strony… no właśnie.
Zobaczymy.
Na razie nic nie robię, nic mi się nie chce, chyba zaraz Maasha (komentator polityczny) włączy swój live. Chłopina całą noc robił i musiał się wyspać przynajmniej te kilka godzin. Podziwiam, ja nie dałam rady być z nim. Tak czy inaczej, teraz zastanawiam się nad włączeniem Godfather. Posprzątałam w kuchni nieco (mało), zimno mi w ręce i wciąż nie włożyłam wkładki do skarpetki, więc idę to zrobić.
11:38 – no, poszłam się przebrać po to, by natchnąć się na zrobienie czegokolwiek. I faktycznie, lekko ogarnęłam kuchnię, ale niestety – biodro mi napierdala. Co prawda dalej nie włożyłam wkładki w skarpetkę, ale prawda jest taka, że dziś prawdopodobnie wszystko będzie mocniejsze, silniejsze. Tymczasem na PJJ poszło ok. 1,7% głosów, w tym na moją kandydatkę Kuszczyńską – 770. Bardziej na nią głosowała wieś, co mnie zdziwiło. Tak czy siak, teraz PiS będzie w rozkładzie. Podobno, tak mówio.
09:30 – Obudziłam się przed ósmą, ale bardzo mi się nie chciało wstawać i bardzo mi się nie chciało robić Białego Poniedziałku. Ale jednak, warto być odważnym w życiu. Warto dokończyć coś, co się zaczęło TYLE CZASU TEMU. Poza tym… działa. Jak przerwałam praktykę i zaczęłam obserwować efekty, to zaczęłam mieć wrażenie, że Białe Poniedziałki działają. Tak bardziej odważna jestem. Na przykład w tym, by podpisać umowę w komis na temat moich obrazów. Tylko jeszcze muszę potwierdzić info co do zarabiania, bo tu jednak problem jest taki, że te 500 złotych, które otrzymuję są socjalne, dla osoby, która nie zarabia. Niestety, nigdzie w necie nie mogłam potwierdzić żadnych konkretów. Szlag. Ale zadałam pytanie na grupie „Bezpłatne porady prawne” i tam odezwała się jedna osoba, która mówi, że mam prawo dorobić na tzw. działalności nierejestrowanej, no ale ona nie była pewna, a teraz milczenie… wszyscy zajmują się wyborami.
09:50 – założyłam sweter, bo mi się zaczyna robić zimno. Na dworze 5 C. I głodna jestem, ale taki dziś dzień. Już niewiele zostało Białych Poniedziałków, a to jest fantastyczna przygoda. A, i boli mnie biodro, ale zapomniałam włożyć wkładkę do lewej stopy. I tak będę siedzieć przed kompem, oglądać Godfathera III i wyniki wyborów. A te na godzinę 09:40 wyglądają tak:
A tymczasem na grupie gorzowskiej – jak zapewne każdej innej Polsce – wrze. Na przykład tak:
Przy czym niesamowicie wkurwia mnie narracja typu „oddałeś swój głos – proszę, nie rób tego” albo „zmarnowałeś swój głos, oddając na PJJ”.
Ja głosowałam na PJJ – chociaż nie byłam pewna do samego końca. No, ale partia o której nikt nie słyszał, nikt nie mówił, a nawet powstały takie fajne grafiki:
Niestety – Pinterest mi się zepsuł. Teraz grafiki albo zmniejsza, albo ucina, tak jak z powyższą grafiką. Czyli zamiast powyższego masz to:
Muszę pomyśleć nad nową strategią. Tymczasem zrobiłam herbatkę (ciepłą, ceylon za kilka złociszy) i zastanawiam się nad kolejnym ruchem :).
XI – 09.10.2023
Wciąż czekam, aż powiadomią mnie o kursie w ramach szkoły policealnej. Pewnie się nie doczekam w przypadku kadr, za to wiem, że zajęcia w ramach florystyki/bukieciarstwa mają się rozpocząć w tym tygodniu. Na razie cisza sza.
Jest wtorek, kiedy piszę te słowa, godzina przed końcem Białego Poniedziałku. To niesamowite, że już tylko 5 zostało i niestety, niesamowitym jest też to, że nadal nie czuję się tak, jakbym miała zbawienie w życiu. Widocznie muszę nad tym popracować – wszak o to chodzi, żeby nie leżeć na kanapie i pachnieć, a żeby coś robić.
Trochę mi zajęło odpoczywanie od świata, od siebie, że tak powiem. Ponad tydzień absolutnie nic nie robiłam, poza ewentualnym słuchaniem i oglądaniem filmów. Cóż, ciało wymaga jednak zaopiekowania się, a łatwo z naszym NFZ nie jest. Bo muszę do dermatologa, ale termin pewnie za jakieś 3-4 miesiące, więc póki co pozostaje mi opcja indyjska. Kupić Listerine i płukać dane miejsca, ponoć pomaga.
Jeśli chodzi o wczoraj, to nic się nie działo, bo też nic nie robiłam, ale…
Było mi paskudnie zimno. Jesień już wyraźna za oknami, a ja się zbieram, by znowu pracować nad sobą. Zresztą, mam wrażenie, że trochę i tak mnie oświetliło w weekend.
Chcę rozmawiać z ludźmi o swojej twórczości, a nie mam z kim.
Może będę – gdy zacznę poważnie ogarniać jej promocję i publikację. I o ile publikacja tekstów na blogu to nie jest jakaś sztuka, o tyle pytanie, co z promocją. Jeśli przeznaczę 100 złotych na promocję, to czy to będzie opłacalne? Nie wiem. Nic nie wiem.
Wiem tylko, że muszę uporządkować szafę. I zjeść coś, bo jestem głodna, chociaż nie tak, jak wczoraj. Na nieszczęście w niedzielę nie dość, że nie mogłam znaleźć sobie miejsca – to było bardzo dziwne uczucie – to jeszcze dopadł mnie wilczy apetyt. Auć. Dobrze, że trzymałam się budżetu.
No więc na dzisiaj mam ambitne plany, ale ciekawe, czy one się udadzą.
Czy mam ochotę na bułki z masłem, a raczej bez masła, tylko z jajkiem i mięsem? Pewnie tak. Potem pewnie powinnam iść na tygodniowe zakupy.
Cóż…
Oglądałam wczoraj pseudodebatę na TVP. Wszyscy i tak wiedzieli, że będzie ustawiona i tak mniej więcej było. Pytania zawierały tezę i ich zadanie zajmowało 80 sekund, ich powtarzanie drugie tyle, a odpowiedź to była tylko 60 sekund. W sumie nikt ze sobą nie debatował, tylko odpowiadali na pytania. A, i jeszcze nie wszystkie krajowe komitety były zaproszone. Ale bolało mnie jedno – to, że nikt nie mówił o niepełnosprawnych. Wszyscy mówili o tym, że aborcja, Tusk i parę innych bzdetoletów. Tymczasem, mam wrażenie, że oprócz partii wyklętej w zasadzie – bo nie występującej w mediach ogólnopolskich – Polska Jest Jedna, absolutnie nikt nie mówi o wszystkich niepełnosprawnych. Szczerze? Mam dość tego sitka, w który się wdałam.
Pracy w kadrach nie mogę znaleźć, ponieważ nie potrzebują osób bez doświadczenia – oni chcą tylko z doświadczeniem, ale jak znaleźć pracę bez doświadczenia? Może wysyłając CV do biur rachunkowych. Szlag.
I tak zrobię, nie wiem tylko czy dziś.
I ogólnie, pora zacząć żyć.
Staram się nie dołować, staram się pilnować swojego nastroju, ale znowu dopada mnie taka beznadziejna myśl, że moje życie jest beznadziejne i nic się nie zmieni. Dlaczego? A cholera wie. I naprawdę mam wrażenie, że jest to związane z tym beznadziejnym miejscem, jakim jest Gorzów Wielkopolski. Chociaż ten argument – czego niejednokrotnie mogłam doświadczyć – nie trzyma się kupy.
Więc, co? Chyba jednak pójdę po te bułki po wschodzie słońca i do zobaczenia w następny poniedziałek!
X – 03.10.2023
Za wiele się tu nie działo, ponieważ mam tryb nocny. Generalnie, dzień zaczęłam o 5:30, a skończę o 7:03. Tak czy inaczej, usnęłam gdzieś koło ósmej, może siódmej, spałam kilka godzin, obudziłam się i znowu poszłam spać. Jakoś tak nastrój na totalne nic-nierobienie mnie naszedł.
Tymczasem skończyłam serial „Smak stokrotek” – sensacyjny, na Netflixie. Drugi sezon bardzo dobry, w przeciwieństwie do pierwszego. Zakończyłam też czytanie, czy też raczej słuchanie, „Profesora Wilczura” Tadeusza Dołęgi-Mostowicza.
W obu przypadkach napisałam recenzję, ale jeśli chodzi o pierwszą, to nie byłam z niej zadowolona. Trudno powiedzieć, dlaczego, ale jakaś wątpliwość co do moich zdolności mnie wzięła… chwilowa, odsunęłam ją. Podobnie jak zły nastrój. Jakoś tak, nie miałam ochoty się zanurzać w mrocznym, wewnętrznym stanie.
Wypiłam witaminę D.
Mam wrażenie, że brakuje mi po prostu witamin, a brak ten powoduje stany depresyjne. Cóż, trzeba będzie się zaopatrzyć w jakieś. Zastanawiam się, w jaki sposób to zrobić, bo mam dużo wydatków. Znaczy, dużo spraw do załatwienia.
Przede wszystkim o 9 idę na miasto, by kupić wreszcie filtry do aparatów i coś słyszeć, bo teraz latam głucha od kilku dni. Kwestia finansowa.
Potem muszę poważnie pofilozofować.
Przerwałam swój eksperyment „33 dni”, bo – niestety – czułam się okropnie przeciążona tym wszystkim. Powoli jednak zbieram się do powrotu do swoich projektów, gdyż nie mogę się poddawać. Jeśli przestanę się poddawać, to poddam się w zupełności i wszystkie moje projekty będą bez sensu.
Urlop może nie trwał zbyt długo, ale trzeba wrócić do życia. Generalnie dziś wszystkiego nie załatwię, ale myślę, że przynajmniej wydrukuję 33 CV i poroznoszę do biur rachunkowych. Tzn… Właśnie, odwaga!
Powiem tak.
Jeśli chodzi o kadry, to jest pewien problem. Problem ten polega na tym, że nie chcą bez doświadczenia. Pytanie, skąd je zdobyć? I tu muszę przystąpić do akcji – ktoś poradził, żeby po prostu poroznosić CV po biurach rachunkowych. I wiesz, poczułam w sobie dziś taką odwagę, by tak postąpić. Z jakiegoś powodu nie mam odczucia, żeby powysyłać mejla, tylko żebym musiała wykonywać ruch osobiście. Cóż… Stara metoda, ale wydaje się, że skuteczna.
Tak czy inaczej – jest 6:51. Kończę powoli Biały Poniedziałek. Dziś nie idę spać, ale chyba powinnam teraz coś zjeść… chyba, bo w zasadzie to nie chce mi się wychodzić. Być może dlatego, że za drzwiami siedzi tata i jego dziewczyna, i generalnie, ja się tak ukryłam przed nimi. Nie tylko dlatego, że nie mam sprawnych aparatów, ale również dlatego, że włączył mi się tryb ucieczkowy. Chciałabym po prostu czuć się wolna, nieskrępowana tutejszym towarzystwem, być samodzielna, mieszkać sama. I być może uda mi się w końcu stanąć na nogi, ale na razie mam sprzeczne uczucia – bo też chcę się zająć swoim zdrowiem, badaniami. A jak wiadomo, badania są przydatne i do renty. Tyle że nie mam przepracowanych 5 lat, więc chyba i tak dupa z tego wyjdzie.
Tak czy inaczej – życzę miłego dnia, czy co tam teraz masz. Do poniedziałku!
IX – 26.09.2023
Normalna godzina, po dziesiątej. Wstać z łóżka nie mogę, bo jeszcze organizm by sobie pospał, a poza tym kręci się w głowie. To po przerwie słodyczowej, gdyż od kilku dni ich nie jem i mam spadek cukru w organizmie. Niestety, spadek nastroju również. I to tak na granicy depresyjnej, choć hamuję się i to tylko dlatego, że wiem, że ja decyduję o nastroju, a nie coś innego. Podobno.
Trochę ciężko mi pisać, ale mimo wszystko recenzja (a więc i dokończony seans) „One Piece” made by Netflix zrobiona. Teraz zaś chcę opisać poniedziałek, ale… nie wiem, czy to ma sens, bo wydarzyło się stosunkowo niewiele.
Wiadomo, że rano powiedziałam – rozpoczynam Biały Poniedziałek, energię przeznaczam na odwagę by być w swoim życiu. W każdym razie, potem jeszcze na trochę mi się przysnęło i obudziłam się po 14:30 czy coś w ten deseń. Ale jeszcze kręciło mi się w głowie i ogólnie – dupa, nie chciało mi się absolutnie nic i gdzieś, w którejś chwili poczułam tę swoją pogardę do siebie. Wiecie, że nienawidzę swojego życia. Auć. To mi się wczoraj bardzo wyraźnie pokazało po hopo, które dziś odpuściłam z jednego prostego powodu. W swoim codziennym wyzwaniu, gdzie losuję zadania na dzień wylosowałam, żeby odpocząć. Wow, intuicja mi to powiedziała wprost.
No to odpoczywam, oglądając seriale na Netflixie czy różne głupoty polityczne. Przy czym przy tym ostatnim widzę, jak bardzo sytuacja jest z dupy, ponieważ – nic nie wiem. Miałam głosować na Polska Jest Jedna, ale wciąż się zastanawiam, czy nie lepiej na Konfederację. I nie wiem, jeśli Bosak nie ma plakatu wyborczego w okręgu, w którym głosuje, to albo musi być idiotą, albo musi być bardzo pewnym siebie człowiekiem.
W każdym razie – co by nie weszło do Sejmu, to nie może się dobrze skończyć.
Wiesz, bo ja uważam, że Konfederacja nie jest aż taka zła, jak ją mainstream przedstawia i poza tym musi mieć w sobie coś, że wszyscy ją atakują i to w całkiem bezsensowny sposób. Na przykład jest debata dnia – debata prowadzona przez redakcję XX, która zaprosiła wyłącznie kobiety. Wszystkie dostały… a nie, prawie wszystkie. Wszystkie, oprócz Zajączkowskiej, przedstawicielki Konfy z Radomia, dostały zapytania o gospodarkę i inne problemy kraju. Zajączkowska co dostała? Pytania o Korwin-Mikkego i aborcję. I jezus maryjo, to było okropne słuchać tej dyskusji, bo to było takie… wprost przeciwko, żeby widzowie uwierzyli, że Konfa przeciw kobietom. Nie, nie o to chodzi.
Konfederacja nie jest przeciw kobietom, Konfederacja powstała z trzech narodowych ugrupowań, pro-katolickich. Więc pytanie jest takie: jakie, do jasnej cholery, mają mieć poglądy na aborcję ich przedstawiciele?
Nie mówiąc już o tym, że sama aborcja jest czymś, co szkodzi Rodowi, ale to już zupełnie inny temat.
No więc – cały dzień nic nie jadłam. I wciąż się zastanawiam, głosować czy nie? Człowiek głupi, chciałby zmienić, ale to nie bajka, że jednostka może zmienić świat. Znaczy może, ale nie jest to takie proste, jak w bajce, bo ta jednostka musi znaleźć zwolenników, a więc sama… nie do końca może zmienić świat. Chyba że jest się twórcą, ale ten wywód idzie w meandry, których tu nie potrzebujemy.
Wiecie, pójście na wybory to podpisanie kontraktu.
Nie mam ochoty z nikim podpisywać kontraktu, a jednocześnie bardzo bym chciała wyjebać POPiS, bo już mam ewidentnie po dziurki w nosie ich rządów.
W dodatku też nie chcę być Polką, która narzeka na to, jak to jest źle, ale de facto – niewiele z tym robi, bo po prostu nie uczestniczy za bardzo w czynieniu zmian. I nieważne czy to będzie agitacja wyborcza, pójście na wybory czy stworzenie nowego przepisu kulinarnego. Mówię o tym, że nie zamierzam iść drogą wiecznego narzekacza.
Nic nie jadłam – nawet nie mam na sobie białych bransoletek, ale się tym nie przejmuję. Energia to energia i jak powiem, że tak ma być, to tak będzie ;).
I tak już ostro robię na swoich zasadach Białe Poniedziałki, ale chcę dokończyć, bo może wreszcie w moim życiu będzie normalniej.
VIII – 18.09.2023
Jestem zmęczona – głównie fizycznie – i nic mi się nie chce. Co prawda, zamierzałam jeszcze zrobić medytację na self-love, ale padam. Chyba nie dam rady, a dlaczego? Bo czeka mnie jeszcze hopo, a poza tym to był ciężki fizycznie dzień. Ale od początku…
No więc z rana wstałam – i właściwie niemal od razu zajęłam się pomaganiem tacie i reszcie ekipy w budowie nowego dachu. Wyglądało to tak, że te wszystkie płachty, co tam się na niego kładzie, trzeba było z jednego na drugie miejsce przenosić. No, trzeba przyznać – pan, który wwoził te blachy postawił je w nieekonomicznym miejscu, ale chyba za wielkiego wyboru nie miał, skoro było ryzyko walnięcia nimi o garaż (czy też raczej coś, co miało nim pierwotnie być).
No trwało to trochę czasu – niestety, za długo. W sensie takim, że moje biodra dawały mi znać, że bolą, jest to dla nich w ciul niewygodne i tak naprawdę mogłoby nie być wcale tego noszenia. W tym sensie. Ale… no też było tak, że tacie odezwało się nagle zmartwienie na zasadzie „ej, a może ona [sprzedawczyni blach] źle to obliczyła i teraz trza jeszcze raz?”. Pół godziny szperał i by szperał bardziej, dłużej, ale wreszcie go ofuknęłam, że ludzie mają cały dzień do wykorzystania.
No i tak to zleciało do 14 – a potem cóż, padłam na trochę, może godzinkę, może pół godziny, nie wiem, nie pytajcie, ale w każdym razie zaczęłam robić to, co trza było.
A trza było ogłosić światu przeczytanie „Efektu latte” Davida Bacha, którą to książkę dostałam w ramach współpracy z wydawnictwem. Trza było napisać parę postów i… zaczęłam się zastanawiać, czy by nie zainwestować w konsultacje Joanny Parysz.
I tak se gadamy, i gadamy – i nagle, kurwa czy też kuźwa – mnie OŚWIETLIŁO!
Zamiast skupiać się na celu, przez te wszystkie lata skupiałam się… na blokadach. I nagle zobaczyłam webinar Czarko i tenże webinar był po prostu o powodach, dlaczego to tak funkcjonuje i była fajna medytacja i zrozumiałam, że on tak naprawdę nie skupiał się na blokadach, a na rozwiązywaniu problemów czy też – pójście dalej! Na celu się skupiał! Cel jest jeden – zarabiać dużo pieniędzy, bo czemu nie? No więc właśnie…
Ręce mnie bolą, to od noszenia blach. Najchętniej bym się położyła, ale to zaraz, przecież muszę skończyć ten wpis.
Tyle że – nie bardzo jest o czym pisać.
Zgadza się – nic nie jadłam, mimo wysiłku fizycznego i szczerze mówiąc mam to tak bardzo w dupie, że nawet obrazki smacznych dań nie robią we mnie wrażenia „och, zjadłabym oneone ale nie mogę jak cierpię”. Cóż.
Niestety, przyznaję – trochę głowa mnie boli, ale to może być związane nie tylko z głodówką, ale również z medytacją na finanse, bo to była jednak spora medytacja.
No, a teraz idę się wyprać…
VII – 11.09.2023
11:29 – ale jebło. Po co drążyć, skoro jebło? Ano, po to, by wyjść z gówna. Ale może od początku, bo tu się kilka wątków zjednoczyło, aby mnie kopnąć w dupę i to tak poważnie, mentalnie.
Wątek 1
Mój tata pracuje na TIR’ach, więc jak można przypuszczać – jeździ sobie po całej słodkiej Europie przez 4 tygodnie, a potem na 2 wpada do domu. I spoko. Problem w tym, że nie. Od lat mam tak, że jestem zależna od niego, bo tu jest mieszkanie, on zarabia i podobne rzeczy. Wiesz – ja sama mam na jedzenie. Ale jeśli chodzi o resztę spraw, to jest słabo. W każdym razie widzisz tę zależność – on pracuje, ja w sumie staram się jakoś ogarnąć to, co się w moim życiu odjewapniło. I niestety albo stety, jest problem, któremu na imię sprzątanie. Gdy wraca, to on musi mieć posprzątane, zresztą wypada. I zawsze jest coś do poprawy. I tak to się kręci od lat, więc mnie to szczerze WKURWIA.
Wątek 2
W tym wątku chodzi o szkoły. Skończyłam pisarstwo, skończyłam kurs na kadry i płace, a Gorzów jak to Gorzów – rynek pracy mały, księgowość niby jest poszukiwana, kadry również, tyle że z doświadczeniem. Ja w czystej księgowości nie zamierzam grać, za to w kadrach już czułabym się na siłach. No, ale widzisz – to jest miasto średnie z perspektywą bycia małym, gdzie wszędzie trzeba albo kogoś znać, albo mieć dużo szczęścia.
Wątek 3
Rozwój duchowy. Pamiętasz, że stosuję modlitwę hooopono…. dobra, chuj. Hopo. Chodzi w niej, że mówisz „przepraszam, proszę, wybacz mi, dziękuję”. Plus do tego codziennie medytuję, mam jednodniowe wyzwanie oraz mówię hopo. No i jest jeszcze Biały Poniedziałek.
No i się wysrało.
Intencja na Białe Poniedziałki była prosta – mieć odwagę być we własnym życiu.
No i jeśli dołożyć do tego regularne praktyki oczyszczające na przykład…
19:18 – zacznijmy od początku, ale kontekst już znasz, Królowo.
Więc około 3:00 – kiedy się obudziłam – zaczęłam Biały Poniedziałek. Oczywiście, spałam ok. 5 godzin, więc było okej. Ja dużo snu nie potrzebuję, tym bardziej, że czasem odbębniam manianę w łóżku.
A że wczoraj tata przyjechał, to tradycji musiało się stać zadość.
Problem polegał na tym, że mi w tamtym momencie wywaliło jak stąd do Prądocina.
M: No ścianę i szkło na kuchence zrobić
ja: cośtam z agresją i zaczyna się kłótnia.
To wyszłam wkurwiona na spacer. W sumie nie bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić, chciałam zaznać świętego, jebanego spokoju. Tak mi się przypomniało, że lata temu przecież robiłam dokładnie to samo: uciekałam, jak się odwaliła jakaś maniana między mną a tatą. I jasne, to nie było tak, jak pokazują w TV, że ucieczka na noc i olaboga, gdzie ona jest. No, raz mi się zdarzyło, ale to była inna sprawa, mniejsza. W każdym razie wyjście w trybie ucieczki i rozpacz to mało przyjemna rzecz.
Pozwoliłam na ujście emocji. Popłakałam sobie i pomyślałam. O tak, dużo myślałam i w zasadzie nie myślałam. Bo w pewnym momencie nogi same mnie prowadziły w stronę Kostrzyńskiej 100, czyli Witnicy, tej autostrady wprost do Niemiec.
Dopiero w drodze powrotnej – a naprawdę ciężko było mi się przemóc, by zatrzymać spacer, miałam ochotę robić to cały dzień – pomyślałam o honopomono. Na M. i na tatę. No i zmówiłam, ale w międzyczasie tak wywalało, że ja pierdolę.
Wiesz, bo to jest tak, że ja jestem zależna od innych i postanowiłam to zmienić. Problem w tym, że w terenie Gorzowa Wielkopolskiego i z takimi przekonaniami o pracy, jakie mam, to nie jest wcale taka prosta rzecz. Ale zmęczona, odważyłam się coś zmienić w swoim życiu.
I dziś tak ostro poczułam, że jakby „to nie mój dom”. Ja pierdolę – serio, jakbym nie stała w swoim miejscu i jakbym nienawidziła tej chałupy. A przecież ten dom jest dobry. Ogólnie rzecz mówiąc, zero patololgii.
Naprawdę, a mój tata jest zajebisty.
Ale… już w wieku 16 lat, kiedy Mama zmarła mi wywalało ucieczkę z domu i żeby to jak najszybciej skończyć, przeprowadzić się i mieć święty jebnięty spokój.
Eeeh.
Jak to się skończyło – każdy widzi, a właściwie to jeszcze nie widzi, ale zaraz zobaczy.
No więc robiłam to hopo na M. i tatę i wróciłam do domu z zapytaniem do mojej kumpeli „czy można hopo na mamę”. Wyczuła, że trzeba dać tekst o odprowadzeniu duszy. A lustro w postaci algorytmów fejsbrukowych zaprowadziło mnie do bardzo ciekawej strony filozoficznej.
Otóż, mówi się tak: „on będzie żyć, jeśli ty będziesz o nim pamiętać. Żyje w nas”.
I nagle wszystko nabrało głębszego tekstu.
Mało tego – w kontekście porannego pisania to ma jeszcze głębszy, symboliczny wymiar.
Mówiłam już, że lubię symbolikę i w moim życiu ona musi być?
No to patrz: piszę sobie o Agafe. Tak, trzeci czy tam drugi tom, trudno to w tej chwili określić, chociaż myślę, że „cząstka” będzie elementem historii. No mniejsza z tym. Każdy, kto czytał powieść wie, w jakiej sytuacji znalazła się dziewczyna. Gwałcona, upokarzana i – niestety – zaburzona po obrzezaniu. Trudno być normalnym po takim czymś, ona jednak próbowała i nie wyszło.
Ale wtedy przyszła Rasa Świetlistych Panów jako rasa z wyższej częstotliwości i miłości, i tak dalej. I oni mają takie fajne pomieszczenia, w których uprawia się Drogę Światła, czyli odmawia się hopo oraz słucha sublimalu tegoż.
No, zgadnij, co zrobiłam?
Oczywiście, wzięłam swoją malę i jęłam na sytuację robić hopo. Tak, w realu. I rzeczywiście, zaszła zmiana. Poczułam, że uwolniłam jakąś energię seksualną, a poza tym, no… ona się przetransformowała. Mam nadzieję, że chcę już naprawdę dobrze żyć, chociaż w tej chwili trudno powiedzieć, bo trochu jednak głowa pobolewa.
No i wiesz – Królowo – jest tak, że jak robiłam wczoraj na Agafe, tak dziś postanowiłam na wszystkich swoich bohaterów. Zdążyłam tylko na nią i na Sheeza, a tu czułam, jakbym się otwierała na męskość.
Niesamowite, co?
Pamiętać warto, że te wszystkie byty z książek to także nasze cząstki. Zresztą, nieważne, to kiedy indziej i gdzie indziej (w Newsletterze dla Królowej).
A, i jeszcze zachciało mi się na Putina zrobić hopo. Generalnie nie wiem, co by się wydarzyło, ale wiem, że jak miałabym robić na polskich polityków, to nie wiem czy bym dała radę, bo czuję obrzydliwe energie i rzygać mi się chce. Ciekawe, co nie?
W każdym razie na żadnego z tych biurwów nie zdążyłam, bo wywaliło.
I teraz najważniejsze – liczę, że jutro Źródło wszystkim się zajmie, aczkolwiek mam wrażenie, że dobrym pomysłem będzie pójść na spacer.
Tak czy inaczej, wróciłam. Do domu. No i… przeprosiłam, kogo miałam, a tato do mnie, że musimy porozmawiać o studiach. Ekonomicznych, zarządzania, z księgowości.
Ja pierdolę.
A jak jeszcze wspomniał, że wcześniej zajebiście czysto utrzymywałam w domu, a teraz tak se, to myślałam, że go jebnę. Na szczęście sytuacja była pod kontrolą, hopo działało, M. próbowała załagodzić sytuację. Ale tato dalej się wyżywał, jak już siedziałam w pokoju. M. kazała mu mnie przeprosić, ale olał.
Olałam i ja.
Pożyjemy, zobaczymy.
Kurwa.
„Nie chcę być kadrową”, przyszło teraz, ale problem w tym, że to może być związane ze strachem o pracę albo z przekonaniem jakimś, że najpierw muszę mieć pracę zwykłą, śmieciową, by potem pracować jak w królestwie.
No, ale idę zrobić dwie medytacje – na samoocenę i na obfitość. Medytację na matrycy życia (którą dziś wylosowałam w ramach 33 dni) odpuszczam, bo w ramach rozmowy z Joanną Parysz zrozumiałam, że nie muszę jej robić.
W końcu ruch to ruch, nie?
VI – 04.09.2023
Jeszcze formalnie nie zaczęłam Białego poniedziałku, a jest godzina 10:10. Nic nie jadłam, jeszcze nawet nie piłam, ale muszę wypić kakao. Tak, właśnie. Kakao.
Napój bogów.
Tak go powinni nazywać.
Roślina mocy.
Wczoraj w mojej zabawie wylosowałam „wyjedź gdzieś”, ale bardzo, bardzo nic mi się nie chciało. Do tego stopnia, że zmieniłam opcję na „zrób coś miłego dla kogoś”. Ostatecznie wyszło tak, że napisałam recenzję, by inni poczuli się przyjemnie na moim filmowym fanpeju. Tak, wciąż go prowadzę, chociaż wydawało się, że interes stanął.
Stara miłość nie rdzewieje.
Za to rano pomyślałam sobie o podróżach. I o pracy, której nie mam. I o Białym Poniedziałku, i że najpierw KAKAO. Roślina mocy, może kiedyś z nią pogadam.
Na razie ładuję telefon. Nie wiem, czy w trakcie Białego Poniedziałku będę chciała gdzieś pojechać, nie mniej nawet jeśli – to bym czuła ogromne spięcie. Spięcie, bo pieniądze. Spięcie, bo przecież i tak jeszcze dziś wydaję dużo pieniędzy na „bzdety”. Ot, na przykład 35 złotych za rozkład kart, w którym ma wyjść to, co się odjewapniło w przypadku „Agafe”. Tak, temat mi trochę spędza sen z powiek.
Jeśli chodzi o poprzedni Biały Poniedziałek, to był okropny i prawie go już nie pamiętam, poza tym, że nie było mi za wesoło. Liczę – jako że pogoda za oknem śliczna – że tym razem będzie lepiej. Zwłaszcza że chcę nadrobić pewne rzeczy.
Ot, na przykład mam do napisania recenzję pierwszej książki Joanny Parysz o samokochaniu się. To brzmi jak dobry plan na dzień. I zajrzę jeszcze na olx w kwestii pracy…
Tak se myślę – chyba kolejna edycja „33 dni” to nie będzie zdrowie, a obfitość. Temat jakoś sam się prosi o poruszenie, o rozwiązanie, bo przyznam szczerze, że tam gdzie obfitość, tam i zdrowie. Poza tym może uda mi się załatwić kwestię pracy.
Jak widać, na brak zajęć nie mogę narzekać, ale to moje życie póki co jest dziwne. Znaczy dziwne… Nie wiem, co decyduje o tym, że znalazłam się w takiej dziwacznej sytuacji, jeśli chodzi o pracę. W tym temacie nie ma jakiegoś dużego przepływu i wiesz, co? Zaczyna mnie to niepokoić. Ruch do życia… dobra, w tym miesiącu jeszcze nie medytowałam z matrycą życia.
Idę dopić kakao, a potem oficjalnie zacząć Biały Poniedziałek.
10:53 – no, teraz zaczynam Biały Poniedziałek. Włosy umyte, strój biały, bransoletki białe i oczywiście jestem głodna. No, ale zobaczymy, co wyjdzie w praniu.
12:45 – jest nerwowo. Tzn. czytam książkę Joanny Parysz o samoocenie i jest to dobra książka. W międzyczasie z nią rozmawiam i jej mądrość dała mi kilka wskazówek, jak do siebie jeszcze mogę podejść. W pewnym temacie zwłaszcza, jakim jest jest wdzięczność. Ciekawe, dla mnie to temat trudny i skomplikowany, wydawało mi się, że jestem zablokowana, ale nie jestem zablokowana. Parysz stwierdziła, że chcę czegoś więcej, że za czymś tęsknię. Za czym tęsknię, czego szukam, miłości. Chyba. Jakoś tak.
Niestety po tej rozmowie niespokojne myśli dają mi się we znaki – wciąż wracają do tematu, a ja wciąż próbuję się skupić na czytaniu. No i nogi. Nogi kiwają się na prawo i lewo, jakby wyrażały bardzo dużą nerwowość. Idę siusiu, choć nie sądzę, by w temacie coś się zmieniło po pobycie na tronie.
13:50 – dziś te myśli walą drzwiami i oknami, i wciąż chce mi się siku. Dobra, nieważne, bransoletka na lewej stronie nie jest jakoś bardzo wygodna, ale też nie jest do przesady niewygodna. W każdym razie, czytając tekst o samomiłości od Joanny, mam natłok myśli. A to pojechać do sklepu i kupić stojak w postaci tego na obrazy (sztalugi), albo… no właśnie, Asia pisze o błędach. Wchodzi temat pracy, obfitości. Myślę: a może by tak do niej się zgłosić, żeby zobaczyła, dlaczego z tą jebniętą pracą jest problem? Ale potem se myślę: przecież mam Czarko, ustawienia, a potem: dam sama radę. I coś mnie boli z lewego boku. Oj.
14:10 – trochę jakby sen chciał przyjść xD. Taka senność, eh. Chyba faktycznie trzeba będzie pojechać na miasto i się rozruszać. Cóż, przejazdówkę mam, więc mogę korzystać do woli.
14:18 – zimno mi w prawą dłoń. No cóż, niby drobnostka, niby wskazuje, że każda głodówka – bo przypominam, że Biały Poniedziałek to głodówka – jest inna. 🙂
14:50 – mam takie dziwne uczucie związane z sennością. Otóż, jest to uczucie, jakby chciało się poleżeć/stracić przytomność, coś blisko kręceniu się w głowie. Oczywiście, najgorszy pomysł to pójście spać. Najlepszy – skończyć czytać i w podróż, na miasto!
19:12 – jak zasugerowała Iwona, mogłam mieć niedocukrzenie organizmu. W sumie nie wiem, jak było, bo skupiłam się na wyjściu na miasto. I przypłaciłam to chętką na lody oraz chętką przywalenia prawym sierpowym randomowi, ale po kolei.
Mój cel był konkretny.
Kupić sztalugę, która okazała się… hmm, w sumie tak średnim pomysłem, jeśli chodzi o tablicę korkową. Nie mniej, w ostateczności zakupiłam też przybory do relaksacji twarzy. Więc wizyta była okej. I tak, cały dzień mam na sobie kieckę na lewą stronę, ponieważ jest biała wtedy i w sumie wygląda to w interesujący sposób. Na pewno zwraca uwagę na siebie, bo właśnie wspomniany delikwent mi na to zwrócił uwagę, tyle że – miałam ochotę mu przywalić, bo trochę po chamsku się zachował. Znaczy, śmiał się. OK, na szczęście niewiele myślałam na ten temat, zajęta bardziej tym, czy brać płótno, czy sztalugę i w ogóle, czy tu jeszcze jest coś do twarzy. W Action naturalnie był niby-jadeitowy przybór do twarzy za jedyne 5 złotych – no dobra, osiem – więc.
Kiedy wydałam te prawie 30 złotych miałam wrażenie, że to jest całkiem potężna iluzja. Idę wydać pieniądze… I wydaję i te pieniądze jakimś dziwnym trafem się ulatniają, a to, co za nie kupiłam jakby nie ma wielkiego znaczenia. No, coś w ten deseń.
Na pewno muszę popracować nad obfitością, zresztą – dzisiaj zamówiłam rozkład kart tarota, żeby sobie przypomnieć podstawy. I żeby się dowiedzieć, co z tą Agafe.
Może przytoczę tu diagnozę – zrealizowaną przez Grzegorza. Dodam od siebie, że zapłaciłam za seans w energii takiej, że szanuję i jego karty, i tarota w ogóle. No dobrze, a co wyszło?
Wszystkie karty pokazują że, brak Ci cierpliwości aby coś dokończyć, już tłumaczę, podejmując się jakiegoś projektu, trzeba się liczyć z tym że raz będzie dobrze raz gorzej, ale nie nakręcać się myślami że się nie uda. Czasem trudności są niezależne od nas i tutaj to wychodzi u Ciebie że jest chwilowo zastój ale, co możesz zrobić, możesz obserwować swoje myśli i emocje jakie się pojawiają, bo one też mają wpływ na to co się dzieje wokół Ciebie, obserwuj czy nie pojawiają się myśli typu nie uda się, czy nic z tego nie będzie, powinnaś popracować nad cierpliwością i przyjąć do wiadomości fakt że czasem sprawy wymagają czasu, tutaj u Ciebie, wychodzi też że dobrze byłoby popracować nad polem serca, wdzięcznością że doświadczasz tego, bo to Ci coś pokazuje, co Ciebie boli, brakuje Ci uporu i za szybko się zniechęcasz, dobrze będzie żebyś sobie zaplanowała całe działanie a do podświadomości przekazała wizję tego jak chcesz żeby to wyglądało a nie żeby co chwilę zmieniać obraz,musisz raz zdecydować się jakie chcesz mieć nowe perspektywy i możliwości i dążyć do ich realizacji, układając sobie plan działania krok po kroku taki który jesteś w stanie zrealizować aby się go trzymać, pokaż także swojej podświadomości jakie to jest fajne i zajebiste,jak dziecku się pokazuje aby zachęcić ją do współpracy, zamiast mówić że trudno czy się męczysz, bo sama Siebie zniechęcasz i odbierasz energię działania, i przede wszystkim pracuj nad cierpliwością, nawet jeżeli coś wydaje się trudne czy zastój że jest, to jest właściwe,zobacz co Ci to pokazuje, jakie przekonania, czy jesteś już gotowa aby iść dalej, przede wszystkim cierpliwość i systematyczność działania , będziesz musiała dokonać wyboru, czy chcesz dalej to rozwijać czy rezygnujesz, jeśli zdecydujesz się dalej, to musi być autentyczne,a wydaje mi się że pójdziesz dalej do przodu tym kierunkiem, acha wychodzi także że masz obawy jak to sobie ogarniesz i jak sobie poradzisz,musisz to sobie ogarnąć, obawy to mogą się także objawiać że właśnie muszę znowu to robić, to sugeruje że robisz to wbrew sobie i lekasz się efektu,zaufaj sobie, że dasz radę, tutaj być może wchodzi w grę pierwsza czakra, to na razie tyle, jak coś mi jeszcze przyjdzie do głowy to napiszę.
Oczywiście, po tej – jakby to powiedzieć – diagnozie wywaliło mi tak, że się popłakałam.
A jak wracałam do domu, to noga co prawda mnie bolała (lewa) i było mi niewygodnie i miałam wszystkiego dość, ale na przystanku zobaczyłam takie tam cacko…
Ogólnie jak zwykle – mam już trochę dość tego dnia i najchętniej bym się położyła i poszła spać, i jutro jak wstała to zjadła normalne śniadanie. Ale jeszcze trochę xD. Zresztą mam trochę takie wrażenie, jakby głodówka… bo ja wiem czy ona spełnia swoje zadanie? Pojawiają się wątpliwości, bo widzisz – karty na przykład powiedziały jasno i wyraźnie, nad czym popracować. Tymczasem w Białym Poniedziałku może i przeznaczam daną energię na odwagę, ale… jakoś za specjalnie to mi nie wywala. A może i wywala. Dopiero szósty poniedziałek, 1/3. Jeszcze dużo może się wydarzyć do świąt…
19:48 – no i piję sobie wodę, i niefortunnie się tak zdarzyło, że tablica korkowa zrobiła jeb na podłogę i trochę się w środku rozdarła. Niby jest używalna, no ale.
Wtorek, 05.09.2023
Biały Poniedziałek się skończył, a ja jestem na wkurwie. Jakby mam wrażenie, że takie głodówki są trochę bez sensu. Raz, że jem na wariata po całym dniu, dwa, że mam wkurw. A i śniło mi się, że dostałam pracę na kadrową, a na miejscu mi powiedzieli „ale my wzięliśmy ciebie do sprzątania”. Tym się kończy przeglądanie ogłoszeń o pracę w tym mieście XD. No w każdym razie wkurwik mam, może minie…
V – 28.08.2023
10:51 – okres mam. I może to nic nie znaczy, ale jestem bardzo, bardzo głodna, co oznacza, że trudno mi trochę usiedzieć na miejscu. Pewnie pojadę na miasto pochodzić po szkołach policealnych i generalnie po sklepach. Ot, tak. Może ćwiczenie se jakieś zrobię związane z pieniędzmi. Wszystko, byle nie myśleć o głodzie.
Wyjątkowo jest on dziś dotkliwy.
Generalnie, mogę powiedzieć, że mam wrażenie, jakbym pisała to wszystko na pośpiechu, auć. To niedobrze, bo tam, gdzie się diabeł cieszy, tam jest pośpiech.
W każdym razie: zrobiłam dziś już honoponono, zrobiłam już dziś wpis o polityce, w którym wyżywam się używając słowa „niech spierdalają” odnośnie Konfederacji i obejrzałam do końca znakomity, polski serial na C+ – „Kruk”.
Teraz chciałabym opisać to wszystko dokładniej, ale jakoś nie mogę. A, tak, powinnam zabrać z ogrodu obraz i jakoś przyszykować… szykować ogólnie prezent na jutro. Muszę utrzymywać stan umysłu, w którym jest to zrealizowane, ale trochę trudno to zrobić.
Hmmm… wiesz, co? Może później, może jutro coś dopiszę. Na razie idę sprawdzić, gdzie jest policealka Żak i zrobię z tym porządek.
A – jakby ktoś się mnie pytał, to tak, udało mi się przestawić na dzień i wstałam dosyć wcześnie, tuż przed piątą i ogólnie, mam nadzieję, że tak będę trzymać, ale zobaczymy, co wyjdzie w praniu.
Idę swoje robić, do zobaczenia później (pewnie koło 18, gdy wpadnę tu na chwilę i na spokojnie tu wszystko opiszę).
IV – 21.08.2023
Jest pierwsza w nocy, a ja zaczynam podejrzewać, że tu wcale nie chodzi o matematykę. Wręcz przeciwnie, jej widmo to tylko widmo, które można w inteligentny sposób rozwiązać. Ha ha ha, to nie był suchar.
Z początku myślałam, że chodzi o mój tryb nocny. No bo co – zajęcia na rano (sama tak zdecydowałam), a ja już od razu przestawiłam się na nockę.
Potem myślałam, że obliczanie wypłaty to będzie zmora i w ogóle straszna rzecz, ale tak na logikę, ile lat mam, żeby się tego bać i tak na logikę, trzeba się po prostu tego nauczyć – po to zamówili dla mnie podręcznik, bym miała na czym potrenować, nawet w domu.
Wreszcie pomyślałam, że białe poniedziałki są bez sensu, kto wymyślił w ogóle głodówkę w poniedziałki?! Te wszystkie Dry Fasty od Nuliny i inne praniczne procesy…
Ale zaraz, zaraz.
Ja się dobrze czuję na głodówce.
To raz.
Dwa, czuję pod skórą, że tam coś więcej jest.
Że głównym wrogiem dzisiejszego dnia na kursie będzie prędzej niewyspanie, ale dam radę. Dałam radę w zeszłym tygodniu? Tak, dałam radę. Ale mam stresa, kurde, w czwartek też miałam stresa. A przecież jak się zepnę, to będę go miała skończonego w tydzień. I papier. I do roboty. Czego tu się bać?
Jestem ambitna, chcę mieć wreszcie swoje życie, nie powinnam mieć oporów, ale się po prostu… boję?
Jest we mnie jakiś opór, strach, czuję, że to uczucie, ten pasożyt zwany strachem wcześniej czy później wyleźnie na powierzchnię i powie mi „cześć”.
Są tylko dwa uczucia – jak to mówią. Miłość i strach. Wszystko inne, nawet nienawiść, są ich formami.
Honopomono.
Dobra, wypiję kakao i zaczynam biały poniedziałek. A co! Świat należy do odważnych!!!!!1111
01:22 – tymczasem znajoma udostępniła posta o głodówkach i ich leczniczych właściwościach. Justyna Jeska tak napisała: – Gdy organizm człowieka jest głodny, sam się zjada, przeprowadza proces oczyszczania, zaczyna od usunięcia wszystkich chorych komórek, komórek rakowych i komórek starzejących się. Głód utrzymuje ciało w młodości i zwalcza choroby, takie jak cukrzyca. Podczas głodu organizm wytwarza specjalne białka, które powstają tylko w określonych okolicznościach. A kiedy są wytwarzane, organizm selektywnie gromadzi te białka wokół chorych, rakowych lub martwych komórek, rozpuszcza je i odbudowuje, a organizm korzysta z substancji odżywczych wytwarzanych w tym procesie. Tak odbywa się recykling podczas postu. Naukowcy w toku długich specjalistycznych badań zdali sobie sprawę, że proces autofagii wymaga niezwykłych warunków, które zmuszają organizm do przeprowadzenia tego procesu. Te szczególne okoliczności obejmują osobę, która powstrzymuje się od jedzenia i picia przez 16 godzin (8/16 cyklu). W tym okresie ludzie powinni normalnie funkcjonować. Proces ten należy powtarzać przez jakiś czas, aby zapewnić jak największe oczyszczenie organizmu i nie reaktywować chorych komórek. Zaleca się powtarzanie procesu głodu i pragnienia jeden lub dwa dni w tygodniu według Yoshinori Ohsumiego – Nagrody Nobla w dziedzinie fizjologii i medycyny.
21:24 – oj, działo się, działo, a teraz jestem trochę zmęczona, ale zacznę od początku. Przestałam się gryźć z myślami i zaczęłam oglądać znakomitą, polską produkcję na Canal+ – „Kruka”. Serial kryminalny o panie policjancie, który z Łodzi przenosi się do Białegostoku ze względu na cholernie trudną przeszłość. Pierwszy sezon miał magiczność, w sensie: chyba pierwszy raz bardzo poważnie, z szacunkiem ukazali kwestię szeptuch podlaskich. I to robiło fantastyczny klimat, te słowiańskie, ludowe wierzenia to fantastyczne tło. Niestety, albo stety, powoli zbliżał się poranek i o 7:30 musiałam wyjść.
-Jak w czwartek nie było ciasteczek – pomyślałam jadąc tramwajem, który w sumie był pusty – tak teraz na pewno będą.
Tak, to one. Nie zjadłam ich, ponieważ… białe bransoletki bardzo dobrze przypominały mi o tym, że dziś jest Biały Poniedziałek. Jakoś tak miałam siłę się oprzeć pokusie, chociaż ciągnęło, bo od mniej więcej drugiej w nocy nic nie jadłam.
No i tak. Do ok. 10 rano przerobiłyśmy kilka zadań na obliczanie wypłat, to mi nawet nieźle szło, ale im dalej, tym gorzej. Wiadomo – niewyspanie robiło swoje, a nowe rzeczy… cóż, gubiłam się w programie do wypłat. Nie mniej, babeczka na końcu podsumowała, że jak jest więcej osób, to wolniej idzie, a tak to dużo przerobiłyśmy.
Wróciłam ok. 14, puściła mnie wcześniej o godzinę, ale tak czy siak wytrzymałam tak do 15 i potem poszłam spać. Spałam ok. 3h, ale jestem wyspana. Oczywiście metoda na studenta jest świetna: idziesz spać wcześniej, więcej, bardzo więcej, żeby… spać na zapas. Tak, to jest prawda i tak, ja to stosuję i to działa. Tak czy inaczej, obudziłam się o 18:00, porozmawiałam z Iwonką o hopomonono i… i co? I poszłam do sklepu, bo chciałam oczyścić swoje lustro, o czym zapomniałam. Znaczy, ręczniki papierowe wzięłam, zachcianej soli kłodawskiej i pianki do golenia już niet. No, ale w każdym razie w tutejszym Lewiatianie przypomniało mi się, jak jebią ludzi – dosłownie, wkurwiłam się, była we mnie jakaś taka złość. I wiecie, na półce piszą 3,99, a oni dowalają cenę 4,99. To już lepiej było kupić ten za 8,99, ale stoję przy kasie i kurwa nic nie mówię. Dlaczego? Bo mam wrażenie, że kłótnia o złotówkę jest głupia. Że może coś mi się przywidziało, ale oczy mam dobre, w każdym razie, pamięć raczej też. Więc teraz mogę sobie tylko wytykać, że nie zareagowałam w odpowiedni sposób. Z drugiej strony, to nie pierwszy i nie ostatni raz, kiedy kroją na idiotów klientów. Cóż… Dlatego wolę kupować w sąsiednim, ale zapewne sklepy się zmówiły cenowo, że jedni mają takie, a drugie takie towary i trzeba chodzić do obu. To się nazywa współpraca.
Tak czy inaczej, wróciwszy, w końcu zabrałam się za honopomono – pełna wkurwu i pełna determinacji, żeby w końcu to załatwić, bo jak wróciłam to zamiast 19:02 była już 19:48. Nie żartuję. Tak czy siak, zrobiłam swoje, czyli 20 minut przed lustrem do honopomono i… i fajnie. Potem miałam – w ramach swojego wyzwania 33 dni z self-love – wyzwanie z lustrem. Generalnie, udało się! Wow, aż ludzie po zdjęciu zauważyli, że faktycznie czuję się ze sobą zajebiście! To się nazywa progress :).
Poczułam chęć do działania, ale powiem Ci, że… trochę też w tym jest jakieś zmęczenie, ciężkość, takie „nie chce mi się”. Tylko że to nie chce jest takie z boku, stare i wynędzniałe, jakby odstawione w boczny tor. Serial będę se robiła, jak zrobię resztę zaplanowanych na dziś zadań. Znaczy się, porobię pewnie jakieś procesy, a przynajmniej posłucham coacha, bo w sumie to chyba nie mam sił do kolejnego procesu, ale jakby tak popatrzeć szczerze na ten dzień, to tu dużo się działo i w rzeczywistości były aż trzy procesy, bo po hoponomono dzieją się cuda, a to na przykład dlatego, że po raz pierwszy pomyślałam sobie zaraz po, to znaczy niedawno, że… jestem wobec siebie niesprawiedliwa, czekaj, muszę dać skończyć się temu zdaniu. OK, można pisać następne. Teraz tak, z tą niesprawiedliwością jest tak, że mam tłok myśli typu „nic nie zrobiłam w swoim życiu”, „nic nie robiłam przez całe lata w duchowości” i tak dalej, czarna dupa i w ogóle… a tu nagle se myślę: ej, no. Przecież jestem NIESPRAWIEDLIWA WOBEC SIEBIE!!!!!!!!!!1111 Dlaczego? W sumie nie wiem, ale czuję, że zdanie, że jestem niesprawiedliwa wobec siebie myśląc, że nic nie robiłam i w ciemnej dupie byłam zamiast coś robić jest fałszywe i niesprawiedliwe, a zdanie, że jednak coś robiłam i że niesprawiedliwie siebie pod tym względem (pod każdym względem) oceniam, jest prawdziwe i sprawiedliwe.
I Białe.
Dziękuję, że to czytasz, Królowo.
PS.: Na kursie miałam wrażenie, jakbym była młodą 16-latką, która się cieszy, że będzie w czymś pracować. Takie przyjemne uczucie bycia w szkole :). Wiem, to się nie łączy, ale chodzi o wrażenie beztroskiej młodości 😀
III – 14.08.2023
Wyspałam się, ale obudziłam się głodna. Co ciekawe, wczoraj nie miałam czegoś w stylu wilczego apetytu, chociaż dużo jadłam. To może być to, że ja wieczorem bardziej żyję, niż za dnia i organizm się przyzwyczaił do nocnego jedzenia, więc wtedy mu się chce najbardziej. No cóż, około 6 rano poszłam spać i wstałam nie tak dawno, bo jakieś dwie godziny temu – o jedenastej.
Nadal nie wiem, czy kakao można pić na Białym Poniedziałku, ale nic mnie to nie obchodzi i właściwie już założyłam białe bransoletki, które jak zwykle przeszkadzają, no ale założyłam. I strój w postaci kiecki taki bardziej biały, niż kolorowy, co prawda z kwiatkami, no ale jest biel? No, jest.
Nudzi mi się. Cholera, chyba se zaraz włączę webinar Czarko, chociaż zadań domowych z poprzedniego jeszcze nie włączyłam. Ale kurczę, co mam robić? Pisać tego posta i lać wodę? Toż to całkowicie bez sensu.
Kakao wypite, dzień w najlepsze, a i odświeżone konto Światy Aleksandry też zrobione.
To może trochę tego, co działo się wczoraj. Otóż, włączyłam sobie webinar Czarka o finansach. Pierwszy z brzegu i powiem Wam, że miał pewną siłę – zobaczyłam, że pisanie da radę. To o tyle ciekawe, że jest trochę sprzeczne z moimi starymi przekonaniami. Ale to nieważne. Najważniejsze jest co innego.
Otóż, oprócz ćwiczeń związanych z finansami, dał medytację. I gdzieś w trakcie, albo po zrozumiałam, że warto mieć dwa konta na Instagramie. Oczywiście, zgodnie z przekonaniem, że na Insta można więcej i lepiej, bo Fejsbruczek już prawie na dnie jest. Ha, ha, ha. Ciekawe.
Wczoraj czytając „No logo” Naomi Klein po webinarze przestałam czuć gniew na wielkie korpo. Tak sobie po prostu pomyślałam, że to wszystko, co obserwujemy w gospodarce czy w ekonomii to efekt dziwacznych relacji, które można przełożyć na system rodzinny. No, ale może to temat na kiedy indziej. W każdym razie złość się poszła gdzieś, a ja tymczasem zostałam z wrażeniem, że to konto Światy Aleksandry na instagramie powinno istnieć.
I istnieje.
Od 2019 roku.
I słuchajcie, historia jest taka, że założyłam je w 2019 roku, ale w międzyczasie przestałam z niego korzystać i dlatego wczoraj nie mogłam się do niego zalogować. Co najzabawniejsze, logowałam się do pindyliona kont na gmailu – chociaż bez sensu, bo teraz gmail nie powinien usuwać tych kont, skoro się zalogowałam, ale to wielka korpo, która ma w dupie swoich pracowników, więc właściwie mi nie żal. O czym ja? A, o tym, że się nudzę i dlatego piszę tego przydługiego posta. Jest 13:01, jakby kto pytał.
W domu nikogo nie ma, jest cisza i spokój, więc właściwie mogę robić co chcę i bez spiny nic nie jeść. Uch, no mimo wszystko jestem trochę głodna, ale zdeterminowana nadal, by mieć dobre i pełne życie. Trzeba to po prostu ogarnąć, c’nie?
I wracając do tego nieszczęsnego bloga (a właściwie czemu ten tekst wychodzi długi jak wąż, chociaż w nim nie ma za wiele? Podpowiedzcie, czy nie jest to lanie wody), a właściwie konta na Instagramie, to przez pół nocy walczyłam o to, by Insta coś zrobił z tym kontem. Odmówił go usunięcia z argumentu „ktoś się podszywa”, a ja nie mogąc się zalogować – bo mejl do tego konta już nie istnieje – zaczęłam się zastanawiać nad metodami alternatywnymi.
Na szczęście o czwartej nad ranem coś mnie oświetliło i przypomniałam sobie dane, i się zalogowałam i patrzcie efekty. Póki co jakieś posty będą się pojawiać codziennie, gdyż, ponieważ, albowiem, bardzo dużo tekstów mam z tego bloga. No więc trzeba jakoś go pokazać w Sieci.
Ciekawe czemu zwracam się do Ciebie w liczbie mnogiej, chociaż powinnam w liczbie pojedynczej, bo tak przystępniej się czyta i ratunku, czy ktoś może przerwać ten wodoleisty tok?
14:28 – Amazon przysłał wstążkę. Znaczy, zamawiałam ją specjalnie do swoich wyrobów typu „wylosuj coś na dziś”. No, ale potem pomyślałam, że słoiczek wdzięczności – ale słoiczek tenże prowadzony specjalnie wobec mojej osoby – powinien być jakiś ładny i mieć ładne w środku wnętrze, poza tym dlaczego miałabym nie wykorzystać tejże wstążki, skoro w nią zainwestowałam? W siebie zainwestowałam, bo żeby mózg bardziej doceniał, to musi czuć, że coś jest warte, a wart docenienia są ładne rzeczy.
Pewnie nie powinnam pić wody z jakimiś suplementami, ale właściwie co to mnie obchodzi? Obchodzi mnie to, by wyrobić sobie nawyk picia takiej wody, bo ponieważ, gdyż, mam krótki czas na wykorzystanie tego suplementu (data ważności), a poza tym… jak mam, to trza korzystać.
Zresztą.
Głodówka z któregoś tam roku (chyba 2020/21) też nie była idealna, a przyniosła idealne efekty.
Teraz za to mam takie poczucie nudy, że ja pierdolę, a poza tym mnie boli oko. Tak jakby coś wlazło do tego oka i nie mogę tej sytuacji ogarnąć. Meh. Natomiast biodra też tak sobie się trzymają, ale chyba zaraz dziś idę się uziemiać, ponieważ wylosowałam „dziś zadbaj o zdrowie”. I mówię tu o leżeniu w trawie, ale niestety – do tego majty muszę założyć, a mi się nie chce. Eeeh… To może tylko pochodzę?
18:07 – z tym okiem to było słabe, ale jeszcze słabsze jest to, że postanowiłam się położyć, bo ni z tego, ni z owego miałam na to ochotę. I przez tą ochotę zasnęłam na ok. 3h, a wstawszy oko co prawda przestało wydziwiać, ale ja się czuję nadal tak samo, czyli jakoś tak w kierunku osłabienia. Nie wiem, stan podobny przy anemii chyba, czy coś w ten deseń, ale to nie to. Zresztą, moje samopoczucie jest również jakieś takie depresyjne chyba, trochę to tak, jakbym się martwiła, bo „zmarnowałam dzień”. A przecież dobrze wiadomo, że jeszcze trochę można zrobić.
No i co z tym timeline, co miałam zrobić odnośnie swojej pracy? Eh – no właśnie.
19:03 – jakiś zrobiłam. Problem w tym, że umysł wyszukuje się maksymalnych szczegółów, przy czym tak naprawdę niewiele z tego pamiętając. Myślę o honoponomo dla zbioru, ale pytanie jest głównie takie, jak ten bliżej nieokreślony zbiór typu „pracodawcy” nazwać? Bo ani czasu, ani nazw nie pamiętam… heh. Problemy pierwszego świata, ale chcę mieć to z głowy, chcę jak najdokładniej zrobić, w końcu jestem perfekcjonistką i w końcu mam już dość życia w tym bagnie, w jakim jestem! W sensie, w bagnie, w którym trudno o pracę. Ale pisząc te słowa to w sumie nic nie czuję. Eh, miałam dziś coś zrobić dla zdrowia i tak trochę słabo to poszło, chociaż niewątpliwie głodówka jest takim głównym czynnikiem.
21:06 – zrobiłam dużą medytację na swoich byłych pracodawców. Energia popracowała, aż ciężko było. Dużo we mnie strachu było itd. Zobaczymy, co dalej z tego wszystkiego idzie.
II – 07.08.2023
Jest po piątej. Zaczynam kolejny post. Trudno powiedzieć, czy będzie, co opisywać. Jadę do Poznania – gospodarze siłą rzeczy wiedzą o Białych Poniedziałkach. I strasznie trudno mi pisać na świeżo wyczyszczonej, bezprzewodowej klawiaturze, bo z rzadka używana obecnie, ale czuć ten ciężar klawiszy, który narodził się od stukania w nie tysiące razy.
Jako że zarwałam noc, muszę zarwać dzień. Wyjazd o 12 i nie mogę go przegapić.
7:28
Obejrzałam „Kota w butach: ostatnie życzenie” i animacja jako animacja jest bardzo dobrze wykonana. Fabularnie takie 7/10, ale zauważyłam, że ja bardziej w tej historii dostrzegam lekcję typu „doceń życie”, a nie „zaakceptuj śmierć”. Ciekawe stwierdzenie, bo to trochę inna opinia od ogólnie panującej. W każdym razie, ostatecznie mi się spodobało i polecam.
Zaraz potem zrobiłam hoponomono. Na zmęczeniu, bo jeszcze nie spałam, ale jednak, uparłam się, by odmówić tę małą modlitwę. I patrzę w lustro i mówię: Olu, przepraszam, proszę, wybacz mi, dziękuję, kocham cię. Patrzę i se myślę trochę o niebieskich migdałach, ale staram się skupić na medytacji; bo to przecież swego rodzaju medytacja, skoro ciało reaguje. A najpierw chce oddechem; najpierw chce być przytulone; potem znajduje punkt po lewej na brzuchu, chyba żołądek czy coś w ten deseń i tam mam nieprzyjemne odczucia. O, właśnie skończyłam pierwsze 108 koralików (tyle ma mala), a skoro efekt widać, jedziemy dalej, choć mi się trochę nie chce. Wreszcie po lekkim bujaniu w obłokach przytulam siebie.
Już czuję tę atmosferę szybkiego wyjazdu. Znaczy – czekam cała ja na podróż. Zaraz się spakuję, ogarnę się; chcę wszystko teraz mieć przygotowane, choć reszta domu chyba jeszcze śpi. No, i tak muszę zacząć od torebki, żeby nie zapomnieć dość ważnego powerbanku, żeby nie zapomnieć wyzwania na jutro, bo jutro dopiero wracam. I bardzo możliwe, że większość tego dnia zostanie opisana później, niż dzisiaj.
8:01
Już przestałam się przejmować tym, że coś robię nie tak. Bo teoretycznie powinnam wziąć prysznic – i to ten z wyobrażeniem o złotej wodzie zmywającej brudy energetyczne – przed rozpoczęciem Białego poniedziałku. Nie mniej… to moje życie, a że prysznic wypadł na taką, a nie inną godzinę, to już nie powinno nikogo obchodzić.
Eh, ten słodki moment, kiedy z jednej torby robią się dwie z potencjałem na trzecią.
I zaczynam podejrzewać, że w trakcie hoponomono ostro coś wywala, bo mój brzuch w tym miejscu nadal coś niekomfortowo się czuje. To raczej nie kwestia głodówki, bo za wcześnie na efekty; poza tym to się zaczęło w trakcie hoponomo. Więc jest dobrze!
9:05 – ostro pracujemy nad designem fanpage „Bezkres miłości” (pierwotna nazwa to „Pudełko pełne miłości, ale Asia stwierdziła, że ta nazwa jest ograniczająca, więc zaproponowała inną), na którym zamierzam opisywać swoje duchowe wyzwania :). To znaczy ja współpracuję z Krzysiem, który współpracuje z AI, by stworzyć grafiki do fanpejów. 😀
9:56
Facebook przypomniał mi posty. W tym jeden: „głodówka, dzień drugi!”. To było dwa lata temu i jak dobrze pamiętam, było ciepło, a ja zaczęłam siedmiodniową głodówkę. Wspominam ją znakomicie, więc w sumie cieszę się, że mogę w fajny sposób głodować :D.
10:08 – zdecydowanie jestem głodna, śpiąca i podekscytowana wyjazdem do Poznania. Chyba się przebiorę, bo choć założyłam moją ulubioną kieckę, to nie czuję się w niej wyjazdowo.
11:58
Dowiaduję się, że wyjazd o 13. Spoko. Dla mnie to bez różnicy, ale tymczasem stworzyłam fanpeja o moich wyzwaniach duchowych. Wiecie, jedno zadanie na jeden dzień. I losujesz. I tak jakoś mi się myśli, że się dzielę inspiracją, dzielę się czymś fajnym, wiedzą… mężczyźni zarabiają, kobiety tworzą obfitość. Podoba mi się ten trend we mnie, zwłaszcza, że zaczynam mieć głupawkę z bliżej niewiadomego powodu. Oczywiście – piję wodę (z afirmacją) i zachwycam się obrazkami od Krzysia. Fanpej tak pięknie z tym wszystkim wygląda…
12:25
Dostałam obiad.
– Dziękuję, ale jutro zjem – mówię.
– A, bo ty znowu nie jesz – ogarnęła dziewczyna taty. – Trzeba było…
– No co, jutro zjem.
Dla mnie to nie problem, generalnie takie dania trochę wytrzymają w lodówce, więc się nie zmarnują. A nie wiem, jak jutrzejszy wieczór będzie wyglądał. Idę zdjąć talerz z talerza, bo chyba przez to mocniej trzyma ciepłotę. Eh, a to tylko makaron z sosem…
Okolice 17, bo nie chce mi się zaglądać w zegar. Zresztą zaraz idę do Jacka. Teraz natomiast mam czas dla siebie i z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu mam ochotę zastosować hopomono; jest to o tyle dziwne, że je już dziś robiłam i nie, nie zmienię końca terminu tej wspaniałej modlitwy. Natomiast, jeśli myślisz, że nic się nie dzieje, to masz rację: nic się nie dzieje. Nadal nic nie zjadłam, nadal jestem głodna i nadal dobrze się czuję. Jednak to, że coś kusi, by zjeść to jedna sprawa, której nie przegram. A że nie ma kolejnej, to przechodzę do Poznania stricte. Jadąc do niego rozpadał się okrutny deszcz – powiedzenie lało jak z cebra byłoby tu na miejscu. Lekko niewygodne są białe bransoletki, ale to przez kolor. To samo z klapkami. Natomiast przez całą drogę spałam, więc pewno ominęło mnie sporo. Przyjechaliśmy do Pozka i poszłam na spacer bez telefonu – trochę tego pożałowałam, bo ładne zdjęcia róży mogłyby być. Rośnie kilkanaście kroków od domu Jacka, tuż za zakrętem. Zaraz potem jest ścieżka z drzewami, które w ciemności kojarzą się z lasem.
– Boję się wtedy chodzić – przyznała Marta, kiedy szliśmy do Biedry. Niestety, w trakcie spaceru odczuwałam ból bioder, ale trudno, bo to pewno skutek skoliozy.
Marta poszła do pracy, ja tu zostałam bez neta i z książką „Atomowe nawyki”, ale jestem trochę rozbudzona i nie bardzo wiem, co dalej. I tak miałam iść do brata.
Ach, byłabym zapomniała, a to przecież takie urzekające było.
W trakcie spaceru stoimy na pasach i dostrzegam pięknego, puchatego, białego psa i nagle wchodzi takie poczucie, że to piękne, że wszystko w tym jebanym matrixie ma świadomość, wolną wolę.
19:55 – prawdopodobnie przerwę głodówkę. Z jednej strony jestem głodna i się z tym męczę, a z drugiej pomyślałam, że brat też średnio się z tym czuje. Na pewno ma ochotę posiedzieć ze mną w przyjemny sposób, na przykład z piwem. Natomiast dotarła do mnie myśl: ustanawianie własnych zasad to też odwaga w byciu własnego życia. Może tak ma być? Może nie mam podążać schematycznie wg tej babeczki od webinaru, tylko sama tworzyć zasady?
-A co, masz ochotę coś przekąsić? – zapytałam wtedy brata, gdy przyszedł na chwilę. Właśnie miał zamiar przyszykować świeże worki na śmieci.
-Nie, tak tylko zapytałem.
Szczerze, trochę wywaliło. Drobnicą w postaci łez, ale jednak. Zawsze w takich chwilach zwalałam na przyzwyczajenie do myśli-decyzji właśnie podjętej. Że się przyzwyczaiłam, a zmieniając czuję się z tym źle.
Ale na papierze wygląda to zupełnie inaczej.
I nadal mam ochotę się popłakać.
A jeszcze nie tak dawno mówiłam Marcie: – Nie powinno na tak wczesnym etapie wywalać.
I co, pani pocieszycielko, teraz?
Ach, papier przyjął.
20:29 – głodówka jest kontynuowana, a jeszcze trochę próbowało wywalić i poparzyłam się w usta gorącą herbatą. Zaraz se włączymy jakiegoś filma.
Wtorek, 04:15 rano
Udało się przeżyć bez przerywania głodówki. Mogę być z siebie dumna, ale miałam małe zdziwienie, że odczucie było inne, gdy oświadczyłam o końcu tego dnia głodówki. Była chwila z endorfinami, ale tylko chwilka. Inaczej, niż tydzień temu, gdy był pełen, potężny moment. Ale może błąd popełniam porównując te 2 doznania? Jeśli każda głodówka jest inna, to inne także będzie jej zakończenie.
A teraz do jedzonka ;).
I – 31.07.2023
Wypiłam kakao – ale nikt nie mówił, że tak nie można. Tak czy siak, to mój ulubiony napój, a że napój, to sobie pozwalam. Biały Poniedziałek ma być dla mnie przyjemnością, a nie cierpieniem. Traktuję te dni jako coś… co pozwoli mi wreszcie żyć swoim życiem, bo taka jest intencja: ODWAGA, ŻEBY IŚĆ DO SWOJEGO ŻYCIA.
Białych Poniedziałków ma być 16. W tym czasie mało kto ma o tym wiedzieć, no chyba że wyjaśniasz kwestię rodzinie. Dziś to zrobiłam. Cóż, może się śmieją, może nie, ale gdybym tak odmawiała jedzenia, jak realizowała własne cele, to już dawno bym część rzeczy zrobiła. To taka myśl, która do mnie przyszła jako podsumowanie tego całego gadania o leczniczych głodówkach.
Tak czy inaczej, w trakcie przyszła mi jeszcze jedna rzecz – żeby zrobić tacie opakowanie do dokumentów. Nie miał, a dla mnie to pięć minut. Zrobiłam, jak umiałam, ale umysł perfekcjonisty czepia się wielu rzeczy. No nic – okleiłam taśmą, żeby to stylistycznie wyglądało. Może mu się spodoba.
Piję wodę. Zimną. Choć powinnam ciepłą, gdyż lepiej się wchłania – ale przecież nie będę wyrzucała wody. Cennej. Drogiej. Tak czy inaczej, już mi się kończy, więc.
Oczywiście – przestawiłam się nagle z trybu dziennego na nocny, jak tylko tata przyjechał. Chciałam zarwać dzień, ale słabo wyszło. Pod poduszkę wsadziłam białą rzecz, teraz noszę białe bransoletki i powiedzmy kapcie – z akcentem zielonym, ale głównie to białe. Mózg, podświadomość ma wiedzieć, że robimy coś ważnego.
Zbieram energię na to, by ją przetransformować.
Wy tego posta zobaczycie dopiero w grudniu. To niech będzie taki świąteczny prezent ode mnie dla Was – żebyście mieli co czytać do łóżka.
– To zrób na wtorek głodówkę – zaproponował tata.
– Podoba mi się wasze podejście – przyznałam. Owszem, podoba mi się to, że można sobie tworzyć własną praktykę, własne podejście do wielu spraw. Nie mniej – ja tego nie robię. Tzn. trochę robię, bo robię po swojemu. Ale ogólnie rzecz biorąc, trzymam się Białych Poniedziałków także dlatego, że w grupie raźniej. I grupowa energetyka zwiększa moc działania – dlatego wspólne medytacje mają taką siłę.
Chciałabym napisać reportaż o Białych Poniedziałkach. Że o sobie napiszę – to oczywiste. Ale chciałabym wmieszać w ten projekt innych ludzi. To dużo bardziej rozwojowe, niż skupianie się tylko na sobie. I mogę napisać o tym na grupie, że szukam dziewczyn do reportażu. Ale… mam mętlik i opór. „Nie jesteś na to gotowa”, „a co, jeśli to głupie”, ale… pomyślałam sobie, że może to je właśnie bardziej zmotywuje do bycia w tym procesie?
Na razie jest 18:21. Nic nie robię, włączę sobie jutuba – rozmowa o Sośnierzu z Sośnierzem.
18:47 – słucham o niesamowitej serii, jaką jest „Wiedźmin” od Netflixa. Jednak mój pomysł pisania reportażu o Białych Poniedziałkach nie daje mi spokoju. Czuję, że jest to świetny temat. W ogóle czuję, że pisanie reportaży o ludziach, którzy się wewnętrznie rozwijają to jest coś nowego i pięknego. Wreszcie historie, które inspirują i fajnie się czytają.
Muszę zapytać na grupie.
– Zaraz, jakiej grupie? – zapytasz.
Głowa trochę marudzi, ale miałam wyjaśnić, co to za grupa. Otóż, jest to zamknięta grupa dla osób, które w ten czy inny sposób uczestniczyły w webinarach Anny Ewy Wrzesińskiej – specjalistki od słowiańskości. Wcześniej jej strona była znana jako slowianska.pl, ale od kilku miesięcy została przekształcona na annawrzesinska.pl. Normalna to rzecz, szczególnie, że pani idzie w stronę ogólnych praktyk duchowych, a niekoniecznie związanych z medycyną staroruską czy ustawieniami rodowymi, od czego zaczynała.
19:10 – na grupie zadałam pytanie:
Dzień dobereł, ja przychodzę z dość nietypowym zapytaniem, ale żeby go zadać, muszę najpierw wyjaśnić, kim jestem.
Otóż, jestem osobą, która lubi pisać. Ta umiejętność, czy też Dar Rodu ostatnio do mnie wróciła. Ona zawsze wraca, nawet po długim czasie. Robiłam wiele rzeczy, żeby się od tego odciąć, ale w końcu zrozumiałam, że to Dar, więc ten Dar chciałabym wykorzystywać.
Moją książkową miłością są reportaże. Uwielbiam je czytać.
Ja jednak też mam ochotę sprawdzić się w reportażu.
Pomyślałam sobie, że skoro sporo z nas robi Białe Poniedziałki, a ja już zaczęłam pisać o swoich doświadczeniach, to… zapytam się na grupie.
Czy ktoś z Was – Drogie, Drodzy – zechciałby być bohaterem reportażu? Podzielić się swoimi doświadczeniami z innymi? Rzecz jasna, tekst ukazałby się jakiś czas po procesie, bo redakcja i inne sprawy. Nie mniej… tak sobie pomyślałam, że może to byłaby dla Was też wspierająca rzecz, oprócz tej grupy.
19:14 – post czeka na akceptację, a ja nie mogę w to uwierzyć… właściwie mogę, ale chodzi o to, że jestem głodna, i jestem z siebie bardzo dumna.
20:00 – tu już chyba nie mogę być dumna z siebie, ale nadal nie chcę zjeść. Pomimo tego, że na stół trafił alkohol. Kraken – rum z coca-colą. Siedzę z tatą i jego dziewczyną i rozmawiamy. O życiu. O polityce. O wielu rzeczach, których tu nie będę streszczać, gdyż to są prywatne rozmowy.
W momencie jednak w którym zaczęłam pić alkohol powinnam przerwać post, gdyż – to się kłóci. Post z reguły ma być na wodach, sokach, ale raczej nigdy na alko. Cóż, moja część perfekcjonisty nie pozwala sobie na zjedzenie czegokolwiek, ale żartujemy, że przecież rum to nie pożywienie, tylko napój. Niby tak, ale im dalej z rumem w żołądek, tym bardziej czuję się źle ze sobą.
Wiesz, sam w sobie alkohol nie jest niczym pozytywnym. I to nie o to chodzi, że alkoholizm niszczy rodziny. Raczej o to chodzi, że przez picie takich trunków różne dziwne byty mogą się pod nas podłączyć, a bycie totalnie nawalonym to nic przyjemnego.
Na szczęście – i zarazem o dziwo – trzy szklaneczki rumu z coca-colą jakoś mnie nie zapiły. Przypominam, że cały dzień nic nie jadłam, więc w pewnym momencie zaczęłam zachodzić w głowę, jakim cudem to się stało. Czyżby coraz częstsze picie…
Albo i nie.
Pisząc te słowa o 03:24 we wtorek mam poczucie, że organizm mimo wszystko trochę czuje się na kacu. Wiecie, gardło czuje się niewygodnie, tak przyciężkawo, a głowa również.
A ja jeszcze zamierzam nie iść spać, ponieważ mam zamiar się przestawić na dniówkę. Tak, wiem, siłowo, ale być może to jedyny sposób, by kolejne dni przebiegały w normalnym, a nie nocnym trybie.
Po północy, kiedy skończyłam gadać z ekipą, stwierdziłam również, że dalsze trwanie w poście a’la Biały Poniedziałek jest totalnie bez sensu. Zresztą i tak powinnam go przerwać w momencie picia alkoholu.
Tak czy inaczej, wyszłam na bosaka na ziemię i oświadczyłam, że kończę Biały Poniedziałek, że energię zebraną do 19:00 przeznaczam na moją intencję. O Boże! Jak ja się wtedy zajebiście dobrze poczułam.
A potem poszłam zjeść obiad, którym chciała mnie poczęstować dziewczyna taty.